— Wyrośnie z niego dzielny mężczyzna. Oby tylko był szczęśliwszy od ojca.
Do pokoju weszła niania i Monika powiedziała:
— Muszę już wrócić do ogrodu, Marku. Czy nie pójdziesz ze mną?
— Nie, jeżeli pozwolisz, zostanę tutaj.
— Jak chcesz — skinęła głową.
Chciała go jeszcze poprosić, by już nigdy nie wracał do tego tematu, lecz nie mogła mówić o tym przy niańce.
Rozmowa z Markiem napełniła ją głębokim smutkiem. Zwłaszcza jego przepowiednie, że Jurek odziedziczy usposobienie i charakter po nim, wydało się Monice groźne.
Gdyby tak się miało stać, a było to przecie bardzo prawdopodobne, Justyn przy swej spostrzegawczości nie zaznałby nigdy spokoju.
Mijały jednak dni i tygodnie, a dziecko, którego rysy zaczynały się formować, nie zdradzało podobieństwa do Marka. W stosach starych zapomnianych fotografij wyszukała Monika swoją podobiznę z najwcześniejszego okresu. Porównując ją z wyglądem małego Jureczka znalazła wiele podobnych rysów. Zwłaszcza czoło i oczy były prawie identyczne.
Oczywiście tegoż dnia pokazała zdjęcia Justynowi.
— Patrz, jak wyglądałam, gdy miałam kilka miesięcy — powiedziała, podając mu fotografię.
Justyn wziął ją do rąk i przyglądał się z uwagą:
— Muszę przyznać — uśmiechnął się — że od tego czasu zmieniłaś się na awantaż.
— A czy nie znajdujesz, że nasz Jureczek jest bardzo podobny do tej fotografii?
Justyn drgnął:
— O, tak… rzeczywiście — bąknął.
— Oczy, czoło, kształt głowy.
— Niewątpliwie… Ale — zmarszczył brwi — podobieństwo fizyczne… nie jest wszystkim, nie jest tak ważne.
Spojrzała nań z obawą.
— Wcale nie twierdziłam, że jest ważne.
— Wszyscy ludzie przeceniają podobieństwo — mówił z
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/328
Ta strona została uwierzytelniona.