czterech gatunków dusz i będą je dzielić ryczałtem. Tym się skończy ten dziki tępy pęd do materii.
Nerwowo zapalił papierosa:
— I dlatego przykro mi, że ty, Moniko bezkrytycznie też tyle wagi przywiązujesz do takich rzeczy, jak podobieństwo fizyczne.
Monika była wręcz oszołomiona tym niespodziewanym, a drgającym rozdrażnieniem wywodem Justyna. Zanim zdążyła połapać się w jego intencjach, odczuła przykro niesłuszny zarzut i powiedziała:
— Tak do mnie mówisz, jakbym popełniła zbrodnię.
Odczuł w jej głosie urazę, opanował się:
— O, przepraszam cię, kochanie, nie chciałem cię dotknąć.
— W ogóle nie rozumiem, jak możesz mi robić tego rodzaju zarzuty.
— To nie zarzut — zaprotestował. — Po prostu chcę skorygować twoje mylne poglądy.
— Ależ ja nie wypowiadałam żadnych poglądów.
— Przepraszam cię, przepraszam — pocałował ją w rękę. — Jestem trochę przemęczony i być może, że nie mam racji.
Monika nic nie powiedziała, lecz pomyślała, że Justyn rzeczywiście nie ma racji. Nie tylko w skierowaniu tej całej swojej tyrady do niej, lecz i merytorycznie. Natomiast, gdy rozważyła wszystko spokojnie, zrozumiała, co było przyczyną jego zdenerwowania. Oto chciał wmówić w siebie, że zdoła stać się prawdziwym ojcem Jureczka. Chciał wmówić i każde słowo, które podrywało jego nadzieje, musiało wyprowadzać go z równowagi.
Oczywiście wiedziała, że nie wolno jej utrudniać Justynowi tego wewnętrznego procesu zdobywania praw do Jureczka. Wiedziała, że jej obowiązkiem jest pomóc mu z całych sił. Ale sama nie mogła zdobyć się na wiarę. W argumentach Justyna była jednak luka zbyt duża, by cała jego koncepcja nie stała się chwiejna, sztuczna i niezdolna do konfrontacji z rzeczywistością.
Po rozmowie tej zrozumiała Monika też i to, że zarówno Justyn, jak i Marek zdecydowani są na walkę o jej dziecko. Ani przez chwilę nie miała wątpliwości po czyjej stanąć stronie.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/331
Ta strona została uwierzytelniona.