Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/332

Ta strona została uwierzytelniona.

Wątpiła natomiast, czy nawet jej pomoc zdoła przyczynić się do przełamania tego, co po prostu jest prawem przyrody, co będzie działało z niezachwianą i upartą mocą przeciw wszystkim wysiłkom Justyna.


ROZDZIAŁ XIX

Tymczasem mijały miesiące, nadeszła zima, po niej wiosna, lato i znowu jesień. Jureczek rozwijał się normalnie, rósł, przybierał na wadze. Było to dziecko spokojne, zdrowe i wesołe.
Monika całkowicie oddana zajęciom przy chłopcu stała się zupełną domatorką. Justyn również wszystkie wolne chwile spędzał z Jureczkiem. Nie mniej czasu poświęcał mu i Marek.
Wprawdzie co kilka miesięcy musiał wyjeżdżać do Zapola, nigdy jednak nie wyjeżdżał na długo. Po jednym z powrotów, oświadczył Justynowi:
— Noszę się z myślą sprzedania Zapola, lub wydzierżawienia na dłuższy okres.
— Chyba żartujesz? — zdziwił się Justyn.
— Nie. Zastanawiam się nad tym poważnie.
— Ale dlaczego?
— Chciałbym zamieszkać na stałe w Warszawie — bez nacisku powiedział Marek. — Zajmę się czymś, założę jakieś przedsiębiorstwo…
— Ale skądże ten pomysł?
— Po prostu nie interesuje mnie wieś. Wspominałeś mi kiedyś, że twój inżynier Kalenda szuka wspólnika do założenia większej firmy budowlanej. Otóż mógłbym, jeżeli to jest jeszcze aktualne, pomówić z nim o tym.
Justyn wzruszył ramionami:
— Nie widzę w tym nic celowego.
— Bo?…
— Bo jesteś rolnikiem, na rolnictwie znasz się… A tu nagle taki projekt… Stracisz pieniądze i na tym się skończy.
— Mówiłeś, że to dobry interes — zauważył Marek.
— Ach, mój drogi, wszystkie interesy są dobre, ale trzeba się na nich znać. Inaczej automatycznie stają się najgorsze. Wspólnicy cię oskubią zanim się spostrzeżesz.