ka był tylko pasożytowaniem moralnym, osłoniętym atrybutami uczuć przyjacielskich, które były niewątpliwie szczere, lecz szczere szczerością drugiego gatunku.
— A Monika?…
Ileż ohydy było w tym podsuwaniu jej innych mężczyzn. Ileż perfidii w przekonywaniu siebie o szlachetności własnych pobudek, o bezinteresowności planów, o poświęceniu. Czyż może sobie kłamać, że to stręczycielstwo, które udrapował w tragizm które posypał pokutniczym popiołem, nie kryje na dnie najbardziej egoistycznych pragnień i na wpół świadomej żądzy zaostrzenia swego pociągu do kochanej kobiety wyobrażeniem jej w ramionach innego mężczyzny… Przecie dobrze pamiętał ów ranek w Zapolu, ową zmiętą pościel i swój dziki poryw zmysłów, jakiego przedtem nigdy nie zaznał…
A dzisiaj tam, na budowie… Przecie widział w Marku mordercę, przecie usprawiedliwiał to i uznawał w sobie, przecie wiedział, że sam na jego miejscu — zabiłby. A jeżeli nie zabiłby to jedynie przez swoją słabość, ale chciałby zabić.
— Oto jaki jestem — myślał posępnie. — Oto jest moja wewnętrzna prawda.
I zjawiła się nagle druga myśl paląca:
— Jacy są inni ludzie?… Czy ukrywają w sobie też całe piekło grzechu i brudu, czy też gardzą sobą, czy też znają sztukę zasłaniania przed cudzymi oczami własnej nędzy, zasłaniania jej i przed własnymi?… Jacy są?… Czy przeżywają też okresy, gdy budzi się w nich sumienie i tli się trupim światłem próchna to wszystko, co ukryli w swej duszy?…
I myśl Justyna zaczęła błądzić po znanych sylwetkach. Co o nich mógł wiedzieć, jak je przeniknąć?… Oto stara panna Agata, skorupa zastygłej lawy, popękana kora zdrewniałych i zamarłych uczuć, oto inżynier Kalenda, o zawsze jednakowej otwartej twarzy, oto doktór Borkowski, uśmiechnięty rozumny człowiek o tragicznym wyrazie oczu, oto Janka milcząca i opanowana, oto Monika… Nie, o niej nie chciał myśleć w niej najstraszniejsze tajemnice odnalazł, nic nie zmieniłoby jego uczuć… Więc nie Monika, ale człowiek, którego zna najlepiej, najbliżej — Marek.
— Jaki jest Marek?…
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/344
Ta strona została uwierzytelniona.