Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/346

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem Moniki, gdy skwapliwie skorzystał z możności posiadania ciała kobiety, która mu uczuć dać nie mogła i nie chciała… Gdzież był wówczas jego honor? Gdzie była jego godność, gdy zaakceptował milcząco brudną i poniżającą umowę z przyjacielem?…
I dalej: jeżeli osłaniał przed sobą tę swoją zgodę znowu pozorami poświęcenia się dla przyjaźni, jeżeli własne upokorzenie złożył na ołtarzu jej jako ofiarę, czemuż teraz dopomina się o swoje prawa, czemu nie zdobędzie się na to, by odejść?.. Czemu cofa to, co dał!
Czy pod maską jego spokoju nie burzą się najgwałtowniejsze uczucia, czy nie ukrywa na przykład nadziei, że jakiś przypadek podobny do wczorajszego usunie rywala z jego drogi?…
— A jeżeli nie pragnie mojej śmierci, jeżeli nie zdobył się na przyczynienie się do niej, to w każdym razie czeka jej jak wybawienia — myślał Justyn.
— I myślał jeszcze:
— Czeka tak, jak ja czekam jego śmierci…
I nagle ścisnęło mu się serce; jakimż złym stworzeniem jest człowiek i o ileż stałby się gorszy gdyby Bóg nie obdarzył go słabością.
Całonocne rozmyślania Justyna jeszcze mocniej utwierdziły go w przekonaniu, że powinien użyć wszelkich środków i wszelkich sposobów, by nie dopuścić do zainstalowania się Marka w Warszawie.
Wczesnym rankiem wezwał telefonicznie inżyniera Kalendę i po krótkim wstępie powiedział:
— Mam do pana, panie Wacławie, prośbę natury bardzo intymnej.
— O cóż chodzi?
— Widzi pan, mój przyjaciel, pan Domaszewicz, zamierza zwrócić się do pana z propozycją założenia większej firmy budowlanej…
— Bardzo mnie to interesuje — zaciekawił się inżynier. — Czy pan Domaszewicz zamierza duży kapitał w to włożyć?
Justyn zrobił niewyraźny gest ręką;
— Mój przyjaciel chce zrobić głupstwo. Od tego zacznę. Planuje sprzedaż swego majątku. Otóż nie wiem, czy znajdzie