Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/350

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale tak powiedzieć Markowi nigdy by nie potrafił i z tego zdawał sobie doskonale sprawę. Zdawał też sobie sprawę z tego, że wszelkie mniej dobitne wypowiedzi, chybią celu, gdyż Marek będzie mógł udawać, że nie rozumie ich sensu. A postanowienie jego, jak się okazało, musiało już być ostatecznie skrystalizowane, od takich zaś postanowień Marek nie odstępował nigdy bez nacisku konieczności.
Była tylko jedna osoba, która mogła zażądać od Marka, by zmienił swoje plany. Osobą tą była Monika i nie znajdując innej drogi Justyn zdecydował się na wyjawienie przed nią całej prawdy.
Następnego wieczora po wyjściu Marka powiedział jej:
— Otrzymałem wiadomość od osób trzecich, że Marek przedsięwziął starania o sprzedaż Zapola.
— Niemożliwe! Nic nam nie wspominał.
— Właśnie, nie wspominał, bo widocznie obawia się, że będę próbował pokrzyżować jego plany.
— Co ty mówisz, Justynie — powiedziała zgorszona.
— Mówię z przekonania… Zresztą nie chcę przed tobą ukrywać, że w swoich podejrzeniach Marek — ma rację.
— To znaczy, że ty?…
— Tak. Zrobiłbym wszystko, by odwieść go od tych zamiarów, lub im w jakiś sposób przeszkodzić.
— W jaki sposób?
— Właśnie. Nie znajduję sposobu. A uważam, że to poprostu nonsens. Sprzedawać rodzinny majątek i w jakim celu! By na stale osiąść w Warszawie.
Monika zamyśliła się:
— Czyż możesz mu zabronić?…
— Zabronić mu nie mogę. Ale możesz ty.
— Ja.
— Tak, ty. Bo przecież rozumiesz dlaczego on chce przenieść się na stałe do Warszawy. Tylko po to, by być z nami, a ja tego nie chcę, ja tego już dłużej nie zniosę… Rozumiesz, że nie mam nic przeciw temu, by przyjeżdżał, by od czasu do czasu nas odwiedzał… Ale jego ustawiczna obecność w naszym domu…. To jest niemożliwe, to odbiera mi spokój i chęć do życia…