Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/359

Ta strona została uwierzytelniona.

i małych. Na czytaniu długie godziny trawił, a w pokoju bibliotecznym wciąż przybywały nowe półki.
Z rzadka Maksym, jeżdżący do miasteczka po pocztę, przywoził listy, jeszcze rzadziej zawoził. I to był bodaj jedyny kontakt Zapola ze światem.
I tak płynął wolno i spokojnie czas. Zdawało się, że świat o Zapolu zapomniał, a Zapole o świecie. Niejaka zmiana zachodziła tylko wtedy, gdy na kilka dni zjeżdżała Janka. Najczęściej przywoziła ze sobą którąś ze swych czterech córek, lub nawet wszystkie. Wtedy dwór ożywiał się, w pokojach panował gwar dziewczęcych głosów, a i Marek mniej przesiadywał w bibliotece a czas spędzał na zabawie z siostrzenicami, lub na rozmowach z siostrą.
Lata nie zmniejszyły serdecznych uczuć między rodzeństwem, nie osłabiły tego duchowego kontaktu, który zawsze ich łączył. Toteż przyjazdy Janki sprawiały Markowi rzeczywistą przyjemność, a nieraz zostawiały mu pokarm dla myśli na długie miesiące. Janka bowiem bywała w Warszawie i przywoziła wieści o Monice, o Jureczku i o Justynie.
Wprawdzie Marek utrzymywał nadal korespondencję z Justynem, lecz w jego listach nie znajdował tych wiadomości, które mieć pragnął. Justyn ograniczał się bowiem rozmyślnie do informacyj formalnych. „Wszyscy troje jesteśmy zdrowi. Jurek czuje się dobrze. Monika przesyła ci pozdrowienia“.
Natomiast Janka po każdej bytności w Warszawie miała dużo do opowiadania.
I tym razem wróciła z zasobem spostrzeżeń, a w dodatku przywiozła fotografię Jurka. Podała ją bratu ze słowami:
— To zdjęcie było zrobione podczas mego pobytu w Warszawie.
Marek wziął fotografię do ręki i powiedział:
— Jaki on już duży.
— Ma dziesięć lat.
— Dziesięć lat — powtórzył Marek.
I w milczeniu wpatrywał się w fotografię. Tak, podobieństwo było uderzające. Nos, usta, cały dół twarzy nie zostawiały żadnych wątpliwości; były tak charakterystycznie domaszewiczowskie.