Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

takie wrażenie, że ma mu za złe to, że on nigdy o tym nie mówił. To prawda. Nie mówił nigdy, ale całe jego życie było dla niej. Wszystko, cokolwiek robił, robił dla niej.
Domaszewicz uśmiechnął się:
— Może tym najbardziej różni się psychika męska od kobiecej.
— Wstydź się, Marku! — udał oburzenie Justyn.
— Czego mam się wstydzić?
— Przecie wyraźnie dajesz mi do zrozumienia, że mam babską psychikę.
— Nie. Nie o to mi chodziło i zresztą tak nie jest. Miałem dość naocznych dowodów stwierdzających, że umiesz myśleć i postępować jak dzielny mężczyzna. Chciałem ci tylko na przykładzie wyjaśnić, że nie masz podstaw do posądzania mnie o obojętność. No, ale dość o tym. Przede wszystkim winienem cię zapytać, czy nie przydam ci się do pomocy w twoich interesach. Pewnie zwaliła się ich na ciebie moc?
— Zdaje się, że tak. Ale ojcu wszystko prowadził mecenas Jaszczun i myślę, że najlepiej będzie, gdy zostawię mu nadal te sprawy.
— Czy to porządny człowiek?
— Kryształowy.
— Tym lepiej. W każdym razie powinienieś zapoznać się gruntownie ze swoim stanem majątkowym.
Justyn zrobił znudzoną minę:
— Przyznam się że nie pociąga mnie to zbytnio.
— A ja cię namawiam — nalegał Marek. — O ileś mi wspominał, interesy te są dość liczne i zaangażowane w nich są poważne kwoty.
— Tak — przyznał Justyn. — Są udziały w jakichś fabrykach, jakieś place i kilka okropnych kamienic, na które nie mogę patrzeć bez obrzydzenia.
— O to już mniejsza — zaśmiał się Domaszewicz. — Nie zmuszam cię do przyglądania się kamienicom. Wystarczy, jeżeli się zapoznasz z rachunkami. Nie wolno nie wiedzieć, co się posiada.
— A ty wiesz dokładnie? — zdziwił się Justyn.
— Mogę ci zaraz wyliczyć co do hektara. No, oczywiście nie