Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/360

Ta strona została uwierzytelniona.

Również wzrost chłopca i jego barczystość musiały przypominać Marka.
Chociaż stosunek wzajemny Janki i Marka był jak najserdeczniejszy, oboje ściśle przestrzegali zasady niewkraczania na teren najbardziej osobistych najintymniejszych spraw. Oboje uznawali za nietykalne niektóre strefy swego życia. Do takich zaś przede wszystkim należała kwestia Jurka. Toteż zarówno Janka i Marek w rozmowie o Jurku niezmiennie unikali takich akcentów, czy też ujawnienia takiego zainteresowania, które niejako automatycznie wprowadziłoby do ich rozmów nutę nagiej cynicznej prawdy.
Już samo pokazanie fotografii Jurka było swego rodzaju przekroczeniem i Marek, by je zrównoważyć, prędko zwrócił zdjęcie siostrze, mówiąc:
— Wygląda na zdrowego i dobrze rozwiniętego chłopca. Ale powiedz że mi, jak się miewa Monika?
— Czuje się dobrze, ale znać na niej jej lata. Już zatraciła tę swoją dawną dziewczęcość. Dużo zajmuje się sprawami społecznymi, więcej czasu spędza poza domem. Ma różne posiedzenia, komitety…
Marek uśmiechnął się:
— Czyli stała się dobroczynną damą?
— No nie. Nie w tym sensie. Atmosfera w ich domu jest najbardziej właśnie domowa, arcyrodzinna. Zawsze jadają razem, nawet pierwsze śniadanie. Po obiedzie Justyn odrabia z Jurkiem lekcje. Przysłuchiwałam się kiedyś temu z sąsiedniego pokoju. To istny uniwersytet. Sądzę, że mało jest chłopców na świecie, którzy by mieli takie warunki w nabywaniu wiedzy. Justyn jest świetnym wykładowcą. Umie zainteresować ucznia, wzbudzić w nim pragnienie wiedzy. Zresztą przyznał mi się, że gruntownie przygotowuje się do każdej lekcji.
— Trochę mnie to dziwi — powiedział obojętnie Marek. — O ile wiem z listów Justyna, Jurek uczy się bardzo dobrze.
— Uczy się doskonale. Ma świetne stopnie.
— Więc i ta ustawiczna pomoc w odrabianiu lekcyj jest chyba niepotrzebna. Po co przyzwyczajać dziecko do wyrzekania się samodzielnego myślenia?
— Justyn utrzymuje, że to jest konieczne. Jeżeli zaś chodzi