Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/365

Ta strona została uwierzytelniona.

fortepianu, jakiegoś znanego utworu, często grywanego przez Justyna.
— Albo wrócili wcześniej niż zamierzali, albo Justyn kazał służącej odpowiadać na telefony oświadczeniem, że państwa nie ma w domu — pomyślał Marek.
Nie chciał jednak wracać i nacisnął guzik dzwonka.
Drzwi otworzyła młoda pokojówka, której Marek nie znał.
— Czy zastałem państwa Kielskich? — zapytał.
— Nie, proszę pana, nie ma w domu.
— Nikogo nie ma w domu?
— Jest tylko panicz.
— Chciałbym zobaczyć się wobec tego z paniczem.
— Pan będzie łaskaw.
Pomogła mu zdjąć palto i wprowadziła do salonu. Od fortepianu wstał wysoki, zgrabny i silnie zbudowany chłopiec.
— To on grał? — zdziwił się w myśli Marek i powiedział. — Nie możesz mnie pamiętać Jurku, bo gdyśmy się widzieli ostatnio, miałeś zaledwie półtora roku. Nazywam się Marek Domaszewicz i jestem twoim chrzestnym ojcem.
Pomimo nadludzkiego wysiłku woli Marek nie mógł przezwyciężyć drżenia głosu. Opanowało go tak silne wzruszenie, że z trudem hamował się, by nie powiedzieć mu wszystkiego, by nie krzyknąć „synku“ i nie porwać go w objęcia.
— …jestem twoim chrzestnym ojcem — powtórzył.
Twarz chłopaka rozjaśniła się serdecznym uśmiechem:
— Ach to pan! — zawołał. — To pan! Jakże się strasznie cieszę! Jaki jestem szczęśliwy, że nareszcie poznaję pana! Marzyłem o tym. Tyle wiem o panu! Pan był największym przyjacielem mojego tatusia.
Jurek wziął w obie ręce dłoń Marka i ścisnął ją z wylaniem. Jego oczy iskrzyły się, na policzki wystąpił żywy rumieniec.
— Tatuś mi tyle o panu opowiadał! Pan z moim tatusiem razem był na wojnie i ratował go… Ja pana wcale nie znając, kochałem. Boże, jak to cudownie, że pan przyjechał! To się tatuś ucieszy! Ja zaraz zadzwonię do państwa Bielickich, by tatuś i mamusia wracali…
— Nie ma powodu, Jurku. Zobaczę się z nimi jutro.
— Jutro? Ależ to jakieś nudne przyjęcie i tatuś pogniewa