Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/368

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo mi tatuś opowiadał o swojej przyjaźni z panem i tak chciałbym, tak strasznie chciałbym mieć też takiego przyjaciela, takiego jak pan, ale wśród chłopców, których znam nie ma takiego. Bo ja tak to rozumiem, że przyjacielem może być ktoś, kogo się uwielbia, dla kogo ma się kult…
Marek zmarszczył brwi:
— Egzagerujesz, Jurku. Nie trzeba przesadzać. Uwielbiać, mieć kult… Trzeba ludzi szanować i lubić, a kult to dla ludzi nieprzeciętnych, dla wielkich myślicieli, twórców, bohaterów…
— Ale pan jest bohaterem — z przekonaniem powiedział Jurek i zaczerwienił się.
— Cóż znowu! — oburzył się Marek.
— Jeżeli ktoś narażając własne życie ratuje życie innych, jeżeli poświęca się dla innych, to jakże go nazwać jeżeli nie bohaterem?
— Chyba nie Justyn, chyba nie… ojciec powiedział ci to?
— Ja sam powiedziałem, gdy mi tatuś o panu opowiadał, gdy mówił jaki pan jest i jaki był na wojnie.
— Więc też przesadzał. Nie różnię się niczym od innych ludzi, możesz mi wierzyć. I nie trzeba szukać ludzi nadzwyczajnych, bo się ich nigdy nie znajdzie.
Chłopak potrząsnął głową:
— Nie zgadzam się z panem. Mam na te sprawy inny pogląd. To niegrzecznie, że ośmielam się tak mówić, ale mam inny pogląd. Gdyby nie było ludzi nadzwyczajnych, życie stałoby się smutne. Smutne i brzydkie.
Weszła pokojówka z oznajmieniem, że kolacja podana.
— Pan będzie tak dobry i zostanie? — zapytał Jurek.
— Z przyjemnością — zgodził się Marek.
Przy kolacji umyślnie skierował rozmowę na temat wsi. Opowiadał o Zapolu, o zaletach i kłopotach wiejskiego życia i w końcu zapytał:
— A ty lubisz wieś?… Często bywałeś na wsi?
— Bywamy czasami w Kopance u babci Agaty. Bardzo tam miło — bez zachwytu odpowiedział Jurek.
— Ale ty wolisz miasto?
— Tak. Wolę, bo proszę pana, w mieście są teatry i kina i koncerty i muzea.