Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

wiem, co zostało z lasu i z budynków. Po nawale bolszewickiej, wszystko jest w tej dziedzinie możliwe.
— Nie byłeś tam jeszcze?
— Kiedy?… Nie miałem czasu. Odpoczywałem kilka dni, a potem… twój ojciec był umierający, robiłem starania o urlop dla ciebie, no i chciałem przecie zobaczyć cię.
— Dziękuję, Marku.
— To jasne i nie ma za co dziękować. Ale teraz muszę już niedługo jechać do swego Zapola.
— Ale zostaniesz jeszcze kilka dni w Warszawie?
— Najwyżej dwa, trzy. Nie mogę tego przeciągać chociażby ze względu na Jankę.
— Panna Janka cię przynagla?
— Nie to, ale i tak biedactwo namęczyło się. Przecież ona musi zarabiać na życie.
— Jakto?
— No, daje lekcje.
— Tak?… Ale dlaczego?
— Jesteś pyszny! Bo nie miałaby z czego żyć. Po zagarnięciu Zapola przez bolszewików urwał się dopływ pieniędzy. Mogła wprawdzie pojechać do krewnych na Kujawy, ale nie chciała przerywać studiów. Dzielna dziewczyna. Zabrała się do pracy zarobkowej. Stąd właśnie znajomość i przyjaźń z domem państwa Korniewickich. Janka pomaga Monice, a raczej pomagała w przygotowaniach do matury.
Justyn poczerwieniał:
— Dlaczego mi nigdy o tym nie mówiłeś? Widzisz jaki z ciebie przyjaciel. Przecież zawsze służyłbym ci pożyczką.
— Jestem tego pewien, ale widzisz można było bez pożyczki się obejść. Było trochę biżuterii, trochę papierów procentowych.
— Teraz jednak pamiętaj, że obrażę się śmiertelnie, jeżeli nie przyjmiesz ode mnie…
Marek przerwał:
— Ależ owszem. Dziękuję ci i zapewniam, że nie będę miał skrupułów w wypadku potrzeby. Pojutrze albo za trzy dni jadę, rozejrzę się w Zapolu, zaangażuję rządcę i za parę tygodni wracam. Zapisałem się na wykłady i nie chciałbym stracić roku.