Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

sna: panny załatwiały dlań jakieś sprawunki na drogę i zjawiły się po kwadransie.
Justyn był zlekka zeżenowany. Z pośpiechem oprowadzał gości po pokojach, gdyż chcieli obejrzeć dość duże i cenne zbiory obrazów, sztychów i rzeźb, skolekcjonowane przez ś. p. profesora Kielskiego. Objaśniając Justyn odruchowo zwracał się do Marka i gdy to spostrzegł, zmieszał się jeszcze bardziej, skutkiem czego wpadł w drugi nietakt i mówił teraz tylko do panny Janki.
Monika trzymała się z dala i milczała, odzywając się tylko wówczas, gdy Marek lub jego siostra zwracali się do niej z jakimś pytaniem.
Gdy wrócili do pracowni Justyn z kolei pokazywał swoje szkice. Były to fantastyczne projekty różnych wspaniałych budowli, gmachów publicznych, pałaców, kościołów, zamków. Teraz dopiero Justyn rozruszał się, mówił z ożywieniem i przejęciem.
— Ile w tych projektach poezji! — zachwycała się Janka.
I była to prawda. Sam zdawał sobie sprawę, że nie przedstawiają one realnej wartości. Ale wiedział, że są piękne.
Wydobył jeden szkic i powiedział z uśmiechem:
— A tak oto będzie wyglądać to, co wybuduję kiedyś dla siebie.
Na niewysokim, lecz dość stromym wzgórzu wśród gęstej zieleni piętrzył się, a raczej wystrzelał z ziemi nieduży zameczek, zwarty w sobie lecz lekki, przypominający gotyk lecz dziwnie pogodny, śmiały w rysunku niesymetrycznych wierzyczek, ostrych łuków, niespodziewanych kolumnad.
Za pierwszym poszły następne kartony: podwórzec, tarasy, kamienne pergole, sień, portale, schody.
— To marzenia mego bardzo wczesnego dzieciństwa — mówił Justyn w podnieceniu. — Rozumiecie?… Ja to wszystko widziałem! W każdym szczególe, zanim jeszcze potrafiłbym to narysować. To moja bajka! Zaczarowany zamek! Ile razy chcę odetchnąć i odczuć co to jest szczęście, zamykam oczy, a już po chwili jestem w tym zamku. Wiatr lekko szeleści w winie porastającym mury, cicho szemrzą fontanny… A te drzwi otwierają się i wchodzi przez nie śpiewająca dziewczyna z ko-