Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

szem owoców w ręku. A wiecie co śpiewa?… O, bo ja wiem dokładnie.
Zerwał się z krzesła:
— Poczekajcie! Zaraz wam tę melodię zagram.
Wybiegł do sąsiedniego salonu i otworzył fortepian. Po chwili usłyszeli jakąś nieznaną melodię, widocznie przezeń skomponowaną. Była łagodnie wesoła, prosta i pogodna.
Nagle urwała się w połowie fazy i zapanowała cisza.
Panna Monika powiedziała półgłosem:
— Chciałabym… — i nie dokończyła.
— Przypomniał sobie — odezwał się cicho Marek — że w tym domu była śmierć.
Wstał i zawołał:
— Zamknijże ten fortepian, Justynie i chodź, pomogę ci złożyć twoje zaczarowane zamki.
Justyn stanął na progu, uśmiechnął się, lecz miał łzy w oczach.
Janka, udając, że w zachowaniu się gospodarza nie dostrzega nic szczególnego, zaczęła swobodnie mówić o architekturze, o nowych prądach, o urbanizmie i utylitaryzmie, rozmowa weszła na bezpieczne tory i po paru minutach Justyn poprosił gości do stołu. Przy śniadaniu Marek zaczął rozważać, ile czasu zabawi w Zapolu i co tam może zastać. Żadnych pewnych relacyj nie miał. Doszły go tylko sprzeczne wiadomości, według których w całej okolicy nieliczne tylko dwory ocalały od ognia czy dewastacji. Przypadkowo spotkany jeden z sąsiadów Zapola twierdził, że rozgrabiono mu tylko meble i żywy inwentarz, wyraził też przekonanie, że i u Domaszewicza prawdopodobnie większych szkód nie ma.
O trzeciej pożegnali się, ponieważ Marek kategorycznie oświadczył, że nie cierpi odprowadzania na dworzec, pojechał sam. Justyn przez okno widział go żegnającego się z pannami.
Tegoż dnia zabrał się do uregulowania swoich spraw domowych. Wyrównał zaległe rachunki, zwolnił pokojówkę, której zadaniem było pomaganie pielęgniarce w czasie choroby ojca, następnie rozmówił się z długoletnią sekretarką zmarłego, panną Magdaleną. Wypłacił jej roczną pensję i dał list do administratora jednego ze swych domów, gdzie panna Magda-