Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

Weźmiesz więcej pieniędzy i koniec! A zamieszkasz tu ze mną…
— Nie, Justynie. Z wielu względów jest to zupełnie niemożliwe. Po pierwsze chcę i muszę być osobiście w Zapolu, by czuwać nad wznoszeniem budynków i nad zakładaniem gospodarstwa. Tego nikomu nie powierzyłbym. To jedno. A drugie: nie wolno mi tak obciążać majątku długami, by nie był w stanie nawet procentów płacić. Trudno, ale wolę największe, najdalej posunięte ograniczenia, niż stratę Zapola.
Zaczął opowiadać o swoich planach. Siedząc na wsi obliczył dokładnie, co i ile będzie kosztować i w jakich terminach musi otrzymać pieniądze na kolejne uruchomienie robót. Właśnie dlatego nie miał czasu na korespondencję, a zresztą wolał osobiście smutne wieści zakomunikować siostrze, która na pewno będzie zrozpaczona ruiną ukochanego Zapola. Wolał tedy zawiadomić ją odrazu i o rozpoczęciu odbudowy.
— Dzięki tobie — zakończył — będę jej mógł to powiedzieć już dzisiaj.
Przy śniadaniu Marek winszował przyjacielowi pogodzenia się z Moniką:
— Twój list — mówił — był dla mnie tam jedyną chwilą radości. Tak się cieszę, że nareszcie przekonałeś się do niej.
A po pauzie zaczął:
— Jeżeli wszystko ułoży się pomyślnie…
Nie dokończył, lecz Justyn wiedział, o czym chciał mówić Marek.
— Ty ją kochasz, prawda? — zapytał.
Domaszewicz spojrzał mu poważnie w oczy:
— Tak — powiedział krótko.
— A ona wie o tym?…
— Nie mówiłem jej. Przypuszczam jednak, że domyśla się sama.
— Czemuż nie oświadczasz się?…
Marek zmarszczył brwi:
— Przyznam ci się, że mam ten zamiar…
— Brawo! Urządzimy wam wspaniałe zaręczyny — chwycił jego ręce Justyn. — I nie ma co zwlekać.
— Niestety, są powody.