Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

że osiągnę swój cel, że w dwa trzy lata będę stał już na mocnych nogach. Ale moje przeświadczenie to jeszcze nie wszystko. Nie mogę na nim hipotekować zaufania niedoświadczonej dziewczyny, nie mam prawa zawiązywać jej życia obietnicami, których w złych warunkach nie będę mógł dotrzymać.
Przetarł czoło i wstał:
— Dlatego waham się, dlatego się waham. Zresztą… zostaję w Warszawie kilka dni. Będę miał czas przed wyjazdem powziąć postanowienie. A teraz chodźmy do twego adwokata.
Gdy już byli na Mazowieckiej, Domaszewiczowi przyszła nowa myśl:
— Wiesz co? — powiedział. Idź ty sam do mecenasa Jaszczuna, a ja wstąpię najpierw tu. Gdy już rozmówisz się, zatelefonuj do Korniewickich i ja przyjdę na górę.
Tak i zrobili. Justyn zastał adwokata właśnie nad papierami, dotyczącymi jego interesów. Przywitał Justyna zafrasowany:
— Ciężko idzie. Jak z kamienia — zaczął — trudno gotówkę wydobyć.
— Martwi mnie to podwójnie — powiedział Kielski — bo właśnie zależy mi na wycofaniu pokaźnej kwoty.
— O jakąż kwotę ci chodzi?
— Trzydzieści pięć tysięcy dolarów.
— Fiu! — gwizdną Jaszczun. — I po cóż ci u licha tyle pieniędzy?!
— Widzi pan... Mam przyjaciela, kolegę pułkowego i prawdziwego przyjaciela Marka Domaszewicza. Jego majątek został podczas inwazji doszczętnie zdewastowany. Muszę go ratować. Zresztą hipoteka majątku jest czysta i lokata pewna.
— Nie — pokręcił głową adwokat — hipoteka ziemska w dzisiejszych czasach to najmniej pewny interes. Żaden bank grosza na to nie da. Nikt nie wie, co będzie w polityce, czy Sejm nie uchwali wywłaszczenia. I gdzie to jest ten majątek?
— Na Polesiu.
— Tym bardziej, chłopcze drogi. Nie uda się twemu przyjacielowi dostać już nie tylko trzydziestu pięciu tysięcy, ale nawet pięciu tysięcy dolarów.
— Przewidywałem to — przytaknął Justyn — i dlatego nie