Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Jaszuński zamykał biurko. Ulanicki zadzwonił na woźnego.
Nikodemowi przyszło na myśl, że teraz byłaby najodpowiedniejsza chwila do spróbowania, czy nie uda się załatwić prośby Kunickiego.
— Panie ministrze — zaczął — i ja mam interes.
— No? Służę — z zaciekawieniem spojrzał nań Jaszuński.
— Chodzi o to, że w grodzieńskiej dyrekcji lasów państwowych rządzi dyrektor Olszewski. Ten Olszewski uwziął się, żeby zaszkodzić tartakom Koborowskim... On nienawidzi Kunickiego i dlatego coraz zmniejsza ten, no ten... kontygent drzewa z lasów państwowych....
— Ach, prawda — przerwał minister — coś pamiętam. Były nawet jakieś skargi. Ale ten Kunicki to podobno bardzo ciekawy jegomość. Czy pana z nim coś łączy?
— Broń Boże. Tylko interesy...
— Nikodem — wyjaśnił Ulanicki jest jego sąsiadem i plenipotentem jego żony, z którą Kunicki, uważasz, jest na bakier.
— Panie Nikodemie — powiedział minister — będę szczery. Nie chciałbym zmieniać zarządzeń Olszewskiego. Kunicki uchodzi za kanalję i krętacza. Ale panu wierzę bez zastrzeżeń. Czy rzeczywiście powiększenie kontygentu drzewa z punktu widzenia interesów Skarbu byłoby słuszne? Tak czy nie?
— Tak — kiwnął głową Dyzma.
— Czy dyrektor Olszewski bez powodów szykanuje tartaki pani Kunickiej?
— Bez powodów.
— Rzecz załatwiona. Mojem zdaniem umiejętność kierowania polega na umiejętności natychmiastowej decyzji.
Wyjął kartę wizytową, nakreślił na niej kilka wierszy i, wręczając ją Dyzmie, rzekł z uśmiechem:
— Służę panu. To jest bilecik do Olszewskiego. Niezależnie od tego, jutro rano każę wysłać doń odpowiedni telefonogram. Kiedy pan wraca na wieś?