Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.


niech Pan mi za złe nie bierze tego minorowego dysonansu, który wprowadzam w gwarną i wesołą (zapewne) harmonję Pańskiego nastroju. Cóż — przyznaję się — brak mi rozmów z Panem, a jestem taka samotna.
Koborowo czeka Pańskiego powrotu, Panie Nikodemie, pardon, znowu użyłam tego słowa, czeka pańskiego przyjazdu.
Nina Kunicka.

Dyzma dwukrotnie przeczytał list, jeszcze powąchał kopertę i pomyślał:
— Wpadłem jej w oko... Cóż, młoda jeszcze, a mąż stary. A możeby tak i skorzystać?
Znowu nasunęły mu się objekcje: czy Kunicki nie wyrzuci go, gdy zacznie podejrzewać, lecz w tejże chwili zdał sobie sprawę, że teraz, to już sytuacja grubo się zmieniła.
— Spróbuj, stary draniu! Teraz trzymam ciebie za pysk. Cóż sobie myślisz, z kim masz do czynienia? Z przyjacielem dygnitarzy! Rozumiesz?!
Wstał i w skarpetkach podszedł do lustra, zapalił wszystkie lampy i wziął się w boki, a głowę podniósł ku górze. Przyglądał się sobie długo, aż doszedł do przekonania, że dotychczas sam niedoceniał swojej urody.
— Ot, człowiek od dziecka patrzy, to i przyzwyczaił się, a jak do czego przyzwyczaisz się, zaraz ci się zdaje, że to nic nadzwyczajnego...
W doskonałym nastroju spędził wieczór. Był w kinie, później na kolacji w jakimś barze. Spał do południa. Po śniadaniu załatwił sprawunki. Kupił też piłki tennisowe dla pani Niny. Po sutym obiedzie zdrzemnął się aż do zmroku, gdy obudził go szofer. Trzeba było przebrać się we frak. Miasto już migotało tysiącami lamp elektrycznych i jarzyło się purpurowemi wężami neonowych reklam, gdy samochód ruszył z miejsca.
Na rogu Marszałkowskiej i Chmielnej auto musiało stanąć. Policjant, regulujący ruch, przepuszczał właśnie długi szereg samochodów i dorożek z przecznicy.