Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikodem bezmyślnie obserwował tłum przechodniów. Myślał, jak to dobrze siedzieć na wygodnych poduszkach wspaniałego wozu, a jak źle tłoczyć się w ścisku na chodniku.
Nagle w tłumie dojrzał oczy uparcie weń wpatrzone. W tem miejscu Marszałkowska była słabo oświetlona, to też dopiero po chwili zdołał poznać
Mańka.
Skurczył się. Skulił ramiona tak, że dolna połowa twarzy ukryła się pod kołnierzem palta. Było już jednak zapóźno.
Mańka, przepychając się łokciami, dobrnęła do skraju chodnika. Była tak blisko, że mogła go chwycić za ramię. Nie ośmieliła się jednak i tylko jakimś przyciszonym głosem wyrzuciła:
— Nikodem! Nie poznajesz?...
Nie mógł dłużej udawać, że jej nie widzi. Przytem obawa, że szofer spostrzeże tę dziewczynę w chustce jeżeli tylko scena stanie się głośniejsza, skłoniła go do podstępu. Odwrócił się do niej i kładąc palec na ustach, zasyczał:
— Tsss... jutro przyjdę...
Dziewczyna porozumiewawczo skinęła głową i zapytała szeptem:
— O której?
Lecz odpowiedzi już nie otrzymała. Pałeczka policjanta wykonała nowy ruch, auto ruszyło w wolną przestrzeń ulicy.
Mańka wychyliła się za niem i długo patrzała.
— Cholera — myślał Dyzma — jeszcze ma śmiałość zaczepiać. Durna małpa. Ona pewno myśli, że ja i ten samochód skradłem.
Roześmiał się pocichu, postanowił jednak w godzinach wieczornych unikać Marszałkowskiej. Poco narażać się na spotkanie i psuć sobie humor wspomnieniami...
Mieszkanie pani Przełęskiej poraz trzeci widziane przez Dyzmę, poraz trzeci wyglądało inaczej. Wszystkie drzwi pootwierane, wszędzie moc światła. W kilku pokojach rozstawione stoliki do kart, uderzające świe-