ski zaprosił Dyzmę na kolację. Ten jednak, pomyślawszy sobie, że lepiej nie pozbywać się aureoli przyjaciela ministra, podziękował i, poklepawszy urzędnika po ramieniu, pożegnał go słowami:
— No, w porządku. A nie zadzieraj pan ze mną, bo to, bracie, na dobre nie wyjdzie.
Awantura zaczęła się od tego, że pani Nina zmieniła suknię wieczorem na bardziej szykowną i że dłużej niż zwykle układała przed lustrem włosy.
Kasia dość miała zmysłu obserwacyjnego, by to spostrzedz.
— Szkoda — powiedziała lekko — że nie nałożyłaś tualety balowej.
— Kasiu!
— Co?
— Twoja uszczypliwość jest zupełnie nie na miejscu.
— Więc poco się przebrałaś? — z nieukrywaną ironją zapytała Kasia.
— Przebrałam się bez powodu. Ot, tak sobie. Dawno tej sukni nie nosiłam.
— Wiesz dobrze — wybuchnęła Kasia — że w niej wyglądasz ślicznie!
— Wiem — odparła z uśmiechem Nina i obrzuciła Kasię powłóczystem spojrzeniem.
— Nino!
Nina uśmiechała się wciąż.
— Nino! Przestań! — rzuciła książkę, którą przed chwilą czytała i zaczęła chodzić po pokoju.
Wtem zatrzymała się przed Niną i wyrzuciła z siebie:
— Gardzę, rozumiesz, gardzę kobietami, które dla przypodobania się mężczyźnie robią z siebie — szukała mocnego epitetu — robią z siebie kokotki! — wypaliła.
Nina zbladła:
— Kasiu, obrażasz mnie!
— Kobieta przymilająca się mężczyźnie, robi na