Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, co mnie to obchodzi. Dowidzenia!
— Jedziesz do Krupiewa?
— Tak.
— Ale przed obiadem wrócisz??
— Nie wiem. Zobaczę.
Gdy wyszła, Dyzma zapytał ostrożnie:
— Czego się panna Kasia złości?
Nina skinęła głową:
— Ma pan rację. Właśnie złości się... Może... Czy ma pan wolny czas?
— Owszem.
— Może przejedziemy się łódką?
— Dobrze.
Wzięła szal i parasol, gdyż słońce piekło niemiłosiernie.
Szli wąską dróżką wśród ściernisk, ku nieruchomej tafli jeziora. Nina miała na sobie białą lekką sukienkę, niemal przezroczystą, tak, że Nikodem, idąc za nią, wyraźnie odróżniał kształt nóg.
By dojść do łódek, trzeba było przejść przez kładkę nad dość szerokim rowem. Nina zawahała się:
— Wie pan, lepiej obejdziemy dalszą drogą.
— Boi się pani przejść przez kładkę?
— Trochę.
— Niema czego. Kładka mocna.
— Ale ja dostanę zawrotu głowy i stracę równowagę...
— Hm... czy warto obchodzić? Ja panią przeniosę.
— Nie wypada! — uśmiechnęła się niemal figlarnie.
Uśmiechnął się i Dyzma. Pochylił się i wziął ją na ręce. Nie broniła się, a gdy znaleźli się na kładce, objęła go za szyję i przywarła doń mocno:
— Oj, ostrożnie...
Umyślnie szedł coraz wolniej i postawił ją na ziemi o parę kroków dalej, niż tego wymagała długość przeprawy. Nie zmęczył się, lecz, że był nieco zdyszany, Nina zapytała: