Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

i opalił się, gdyż dla zabicia czasu włóczył się trochę po okolicy. Początkowo robił to konno, lecz po kilku wycieczkach, doszedłszy do spostrzeżenia, że to strasznie trzęsie, chodził już piechotą. Obejrzał jeszcze raz całe gospodarstwo, tartaki, papiernię, młyn, gdy go coś zacekawiło, wypytywał oficjalistów, którzy na jego widok zdejmowali czapki. Wiedzieli, że nie z byle kim mają do czynienia.
Otaczała Dyzmę atmosfera głębokiego szacunku i podziwu.
Jedynemi chmurami na błękicie tych jasnych dni były scysje z panną Kasią.
Wprawdzie awantury, wywoływane przez nią dotyczyły raczej Niny, lecz nieraz mimochodem zawadzały i o Nikodema. W jednym wypadku — było to przy śniadaniu — gdy mu bardziej dopiekła, a każde jego zdanie wyszydzała bez miłosierdzia, Dyzma warknął:
— Zapomina pani, z kim ma pani do czynienia!
— Nic mnie to nie obchodzi — wzruszyła ramionami, — ale szachem perskim pan chyba nie jest? Czy nie trapi pana mania grandiosa?
Dyzma nie zrozumiał, lecz z wyrazu twarzy pani Niny wywnioskował, że musi to być wielka obelga. Poczerwieniał i nagle z całej siły wyrżnął pięścią o stół.
— Dość tego, smarkata! — ryknął.
Na stole z brzękiem podskoczyły nakrycia, a obie panie oniemiały.
Dopiero po chwili Kasia blada jak papier zerwała się i wybiegła. Nina nie powiedziała ani słowa, chociaż mina jej wyrażała zarówno aprobatę dla „pointy“ Nikodema, jak i przestrach.
Zaaplikowanie tak radykalnego środka poskutkowało, lecz poskutkowało tylko zewnętrznie. Prawda, od tego dnia Kasia nie dokuczała mu więcej, lecz w jej oczach tem silniej żarzyła się nienawiść, która wciąż się zbierając, musiała w końcu wybuchnąć.
Eksplozja nastąpiła dla obu stron nieoczekiwnie jednej niedzieli zrana.