dejrzewać. Zresztą sam namawiał ich do wycieczek we dwójkę.
Po powrocie z jednej z takich wycieczek Nikodem zastał w hallu depeszę adresowaną do siebie. Otwierając ją, był przekonany, że to wiadomość od ministra Jaszuńskiego. Spotkała go jednak niespodzianka: pod krótkim tekstem widniał podpis — Terkowskiego!
Nikodem czytał, a Nina zaglądała mu przez ramię. Depesza brzmiała:
Nadszedł Kunicki i Dyzma podał mu depeszę. Stary przeczytał ją w mgnieniu oka i z nieukrywanym podziwem zapytał:
— Nadzwyczajne! Czy to w sprawie zbożowej?
— Tak — potwierdził Nikodem.
— Więc to już się robi?
— A, jak pan widzi.
— Boże drogi — Kunicki rozstawił ręce. — Boże drogi, ile to przy pańskich wpływach, kochany panie Nikodemie, można dobrego ludziom zrobić!
— Tak — uśmiechnęła się Nina — jeżeli tych wpływów używa się dla dobra ogółu, no i jeżeli się trafnie potrzeby ogółu ocenia.
— O, przepraszam — zaoponował Kunicki — nie tylko dla ogółu. Czyż prywatnym ludziom nie należy pomagać? Che... che... Napewno w komitecie ekonomicznym bierze udział i minister komunikacji. Będzie pan miał możność pomówić z nim przy sposobności i o podkładach kolejowych. Co?
Nikodem wpakował ręce w kieszenie spodni i skrzywił się:
— Wolałbym nie teraz. Nieskładnie będzie.
— Cóż znowu! Panie Nikodemie! Ja przecież żadnego nacisku nie wywieram. Całkowicie pozostawiam to do pańskiego uznania. Tylko tak, mimochodem, napom-