Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan prezes uważa, że pan sekretarz sam musi powiedzieć.
Wszyscy uprzejmie roześmieli się.
— Mój Boże — wtrąciła pani Przełęska — mnie się zdaje, że jakieś tysiąc złotych...
— Tysiąc dwieście! — spiesznie skorygował Krzepicki.
— Co? Tysiąc dwieście? No, więc ja panu dam tysiąc pięćset.
Obrzucił triumfującem spojrzeniem pokój, a Krzepicki wśród zachwyconych „ochów“ pani Przełęskiej, zerwał się i głośno szurgając nogami, dziękowł panu prezesowi.
Pani Przełęska oświadczyła, że to nie może skończyć się na sucho i kazała służącemu przynieść butelkę szampana.
— No, — rzekł Dyzma, podnosząc szklaneczkę — no, panie Krzepicki, tylko jeden jedyny warunek: sztama! Rozumiesz pan? Sztama!
— Sztama, to znaczy, musimy trzymać jeden za drugim. I ani pary z gęby o tem, o czem ze sobą gadamy...
— Rozumiem, panie prezesie.
— A ja panu powiem, że jak będę z pana zadowolony, to na święta, czy przy innej okazji, dwa, trzy tysiączki gratyfikacji...
Krzepicki odprowadził Dyzmę do hotelu. Po drodze rozmawiali jeszcze o organizacji banku i Nikodem zapowiedział, że zaraz jutro poznajomi Krzepickiego z dyrektorem Wandryszewskim.
— Nie będę miał zbyt wiele czasu, bo muszę załatwić inne sprawy, więc tak się umówimy, że organizacją zajmie się Wandryszewski, a sprawozdania będzie składał nie mnie, tylko panu, rozumiesz pan? A pan będziesz gadał ze mną i referował i moje rozporządzenia powtarzał tamtemu.
— Tak będzie najlepiej — potwierdził Krzepicki.
— Umiejętność kierowania, panie Krzepicki, zapamiętaj to pan sobie, polega na umiejętności szybkiej decyzji!