roboty niema, panie prezesie — rzekł majster z gorzką ironją.
Dyzma nasrożył się:
— Tak powinno być. Praca, to grunt! A wy tobyście wiecznie świętowali. Naród z was taki.
Założył ręce na plecy i poszedł w stronę pałacu.
Drzwi frontowe były zamknięte i dopiero po kilku dzwonkach otworzył je lokaj, który struchlał, ujrzawszy minę Dyzmy.
— Co, do cholery, powymieraliście tutaj! Dodzwonić się nie można!
— Moje uszanowanie, jaśnie panu, przepraszam najmocniej, byłem w kredensie...
— Co w kredensie! Bałwanie jeden! Pół godziny czekam, a on w kredensie. Bydlę nieskrobane! No, zdejmujże palto, co patrzysz jak wół na malowane wrota. Gdzie pani?
— Niema, proszę pana administratora, jaśnie pani pojechała do kościoła.
— Po pierwsze, nie żaden pan administrator, tylko pan prezes, ćwoku jeden, a po drugie, to jak państwa niema, to wy tutaj sobie święto urządzacie, próżniaki! Niema święta! Święto jest wtedy, jak roboty niema, rozumiesz! Za mordę was trzeba trzymać! No, czego stoisz?
Lokaj ukłonił się i wyślizgnął się do hallu.
— Za mordę tych draniów trzeba trzymać — mruczał Dyzma do siebie — inaczej na łeb włażą.
Włożył ręce w kieszenie i zaczął chodzić. Wszystkie pokoje były już sprzątnięte, w sypialni Kunickiego natomiast na środku pokoju stała szczotka do zamiatania. Zadzwonił i bez słów, wskazał służącemu szczotkę.
— Uch, cholera! — burknął, gdy ten zniknął za drzwiami.
Obszedł cały parter i wszedł na górę. W saloniku Niny były otwarte okna. Nie był tu jeszcze nigdy i z ciekawością zaczął oglądać meble, obrazy, fotografje.
Tych najwięcej było na biurku. Nikodem usiadł na małym foteliku i przyglądał się im. Od niechcenia
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.