Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

I jeszcze jedno: co będzie z tym zwarjowanym jej bratem. Trzeba będzie i tego gagatka wziąć na kark...
Zgasił światło i podciągnął kołdrę pod brodę.
Myśl o Ponimirskim zdecydowała ostatecznie.
— Niema głupich — powiedział i przewrócił się na drugi bok.
Już zasypiał, gdy nagle do uszu jego dobiegł szmer kroków na żwirowej alejce:
— Co za cholera tam się włóczy po nocy — pomyślał, podnosząc głowę.
Nagle struchlał.
Wśród fantastycznych smug cienia gałęzi zmieszanych z blademi plamami księżyca ujrzał wyraźnie jakąś postać, stojącą przy oszklonych drzwiach od parku...
— Złodziej! przemknęło mu przez głowę.
Postać stała chwilę nieruchomo, nagle podniosła rękę i rozległo się pukanie.
Nikodemowi przebiegły mrówki po grzbiecie i nagle olśniła go myśl:
— Ponimirski! Zwarjował całkiem i przyszedł mnie zabić.
Pukanie powtórzyło się na ten raz głośniej. Dyzma nie ruszał się, poprostu bał się poruszyć. Dopiero gdy zobaczył, że klamka się ugięła, a drzwi nie otworzyły się (więc są zamknięte!). Uspokoił się.
To go ośmieliło. Cichutko wstał i idąc pod ścianą zbliżył się do drzwi. Ostrożnie wychylił głowę tak, by nie móc być dostrzeżonym.
Omal nie krzyknął ze zdziwienia.
Za drzwiami stała Nina.
Szybko nałożył spodnie od pidżamy i otworzył drzwi. Cicho wsunęła się do pokoju i zarzuciła mu ręce na szyję.
Pociągnął ją w stronę łóżka.
— Nie, nie — oparła się stanowczo — błagam cię, nie to... Siądźmy sobie tu... Tak cię kocham za to, że umiesz zrozumieć to moje może nawet przewraźliwienie na tym punkcie. Kochasz mnie?
— Kocham.
— Mój najsłodszy....