Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

pięć po ósmej. Przyśpieszył kroku i po chwili był już przed hotelem.
Widział, jak raz po raz zajeżdżały lśniące samochody, jak wysiadali z nich eleganccy panowie i panie, strojne w futra, pomimo tego upału
Uczuł się onieśmielony.
Czy potrafi wśród nich się zachować?...
Głód jednak przemógł. Jeść, za wszelką cenę, jeść! Niech sobie później wyrzucają za drzwi. Korona przecie z głowy nie spadnie.
Zacisnął zęby i wszedł.
Zanim się spostrzegł służba zabrała mu palto i kapelusz, a jakiś ugrzeczniony pan podprowadził do drzwi sali, a nawet je uniżonym gestem otworzył.
W oczach Nikodema Dyzmy zawirowała biała obszerna sala, czarne plamy fraków, barwne suknie pań. Zmięszany zapach perfum i gwar głosów niemal go odurzyły.
Stał nieruchomo przy drzwiach, gdy nagle spostrzegł tuż przed sobą uprzejmie pochylonego pana i jego wyciągniętą rękę. Machinalnie podał swoją.
— Pan pozwoli — mówił ten, — że się przedstawię, Antoniewski, sekretarz osobisty premjera. Pan pozwoli, że w imieniu pana pemjera podziękuję panu za łaskawe przybycie. Proszę, pan będzie łaskaw, tu narazie przekąski.
Nie dokończył i podbiegł do dwóch chudych panów, którzy właśnie weszli.
Nikodem Dyzma otarł pot z czoła.
— Dzięki Bogu! Tylko teraz śmiało...
Opanował się szybko i zaczął się orjentować w sytuacji. Zauważył, że dokoła kilku stołów panowie i panie jedzą, stojąc z talerzykami w ręku, lub siedzą przy małych stolikach. Postanowił opanować głód o tyle, by uważać jak zachowują się inni. Rozejrzał się po stole zastawionym półmiskami z jakiemś dziwnem jadłem, jakiego jeszcze nie widział. Najchętniej chwyciłby któryś z tych półmisków i zjadł jego zawartość