Speszył się i chciał uciec, lecz księżna już znikła, a jemu podsunięto krzesło.
Usiadł, nie było innego wyjścia, i uśmiechnął się bezradnie. Zapanowała cisza i Dyzma pojął, że musi coś powiedzieć. Czuł w mózgu rozpaczliwą pustkę i złość, że zaatakowano go w trzech niezrozumiałych dlań językach. Chciał coś powiedzieć i nie mógł.
Sytuację uratował tęgi łysy jegomość, siedzący obok hrabiny Koniecpolskiej, odezwawszy się:
— Zatem mamy możność sprawdzenia, że fama o małomówności pana prezesa nie jest legendą.
— Nareszcie coś po polsku! — wyrwało się Nikodemowi. Był tak podniecony beznadziejnością swej sytuacji, że mimowoli wypowiedział to, co zdawało się mu, grzebie go do reszty.
Towarzystwo roześmiało się i Dyzma ku swemu zdumieniu spostrzegł, że nie tylko nie popełnił gaffy, lecz powiedział coś dowcipnego.
— Pan prezes jest wrogiem języków obcych? — zapytała młoda panna o wąskich ustach i brwiach tak wyskubanych, że wyglądały jak niteczki.
— Nie, bynajmniej! — ochłonął Dyzma — ja tylko uważam, że pan Ogiński ma rację. Trzeba znać języki obce dla literatury i dla zagranicy, a mówić po polsku.
— Ach, — zawołała hrabina Koniecpolska — a gdy ktosz nie potrafił?
Dyzma zastanowił się i odparł:
— To niech się nauczy.
— Brawo, brawo — rozległy się głosy.
— Tak się rozcina węzły gordyjskie — z przekonaniem zaopinjował krępy brunet w złotych binoklach — to ma ścisły związek z naszą godnością państwową.
Sztywny pan w monoklu przechylił się do siwiejącej damy i powiedział niemal głośno:
— Szambelan Jego Świątobliwości znów nas poczęstuje mocarstwem. Przyszły hetman koronny!
Wszyscy uśmiechnęli się, zaś krępy brunet zaoponował:
— Ordynacie, żartami tych kwestyj nie zbywa się.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.