żonego prezesa Nikodema Dyzmy i jego sprężystemu kierownictwu polityki rolnej.
Rozległy się brawa i prezes, podniósłszy się z miejsca, kłaniał się na wszystkie strony członkom rady nadzorczej.
Przystąpiono właśnie do szczegółowych sprawozdań, gdy wszedł na palcach woźny i wywołał sekretarza Krzepickiego. Po chwili ten powrócił i pochylił się nad uchem prezesa:
— Panie prezesie, przyjechała hrabina Koniecpolska.
— Koniecpolska? Czegóż ona chce znowu?
— Chce parę słów zamienić. Ładna kobita. Niech pan prezes poprosi dyrektora departamentu Marczewskiego, by pana zastąpił i niech pan wyjdzie.
— Czy to wypada?
— Wypada. Nic już tu ważnego niema, a wnioski przyjmą bez dyskusji.
— No dobrze. Ale co im powiedzieć?
— Może pan powiedzieć, że musi pan przyjąć jakiegoś etranżera.
— Kogo?
— Wszystko jedno, przecie pytać nie będą, etranżera.
Nikodem kiwnął ręką, przerywając urzędnikowi czytanie:
— Bardzo panów przepraszam, ale mam ważnego interesanta, pana Etranżera. Może pan dyrektor Marczewski mnie zastąpi?
— Ależ prosimy, prosimy.
Dyzma ukłonił się i wyszedł.
Gruby pan w czarnych okularach pochylił się ku sąsiadom i rzekł półgłosem:
— Ten Dyzma to ciągle głową kręci. Kanclerski łeb!
— Niestrudzona sztuka!
W małym saloniku, stanowiącym poczekalnię, Dyzma ujrzał hrabinę Koniecpolską, lecz w takim stroju, że z trudem ją poznał.
Miała na sobie brezentową kombinezę automobilo-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.