gdzieś w kącie. Trzymał się jednak na wodzy, obserwował.
Wreszcie zdecydował się i począł szukać oczyma talerzy. Gdy znalazł i widelec, nałożył sobie dużo jakiejś sałaty i kawał pasztetu. Usta miał pełne śliny. Nie mógł wprost oczu oderwać od talerza. Nagle, gdy odwrócił się, by upatrzyć sobie ustronniejsze miejsce, uczuł dość silne uderzenie w łokieć. Talerz wytrącony z ręki, trzasnął o podłogę.
Dyzmę ogarnęła wściekłość. Przed jego nosem bezceromonjalnie przepychał się jakiś gruby pan, który nawet nie raczył odwrócić się, by przeprosić za swą niezgrabność. Gdyby Dyzma zdołał opanować swój gniew, napewno zmitygowałby jego odruch. Teraz jednak wiedział tylko o jednem: ten oto gruby wytrącił mu z ręki jedzenie.
Dwoma krokami dopadł winowajcę i z całej siły chwycił go za łokieć:
— Uważaj pan, do jasnej cholery, wybił mi pan z ręki talerz! — rzucił mu w samą twarz.
Oczy napadniętego wyrażały najwyższe zdumienie, a nawet przerażenie. Spojrzał na podłogę i zaczął przepraszać, mocno skonsternowany.
Wokół zrobiło się cicho. Nadbiegł kelner, uprzątnął nieporządek, drugi podał Dyzmie nowy talerz.
Jeszcze w chwili, gdy zaczął nakładać nań tę samą sałatę, nie zdawał sobie sprawy z szaleństwa, jakie popełnił, ochłonął dopiero gdy znalazł się na uboczu. Nagle zrozumiał, że lada chwila mogą go wyrzucić za drzwi. Jadł łapczywie, aby zdążyć zjeść jak najwięcej.
Tymczasem sala napełniała się coraz bardziej i Dyzma z ulgą stwierdził, że nikt nań nie zwraca uwagi. To go ośmieliło i znowu napełnił swój talerz. Jedząc, spostrzegł obok tacę z nalanemi kieliszkami. Wypił dwa, jeden po drugim. Uczuł się pewniejszym siebie. Gdy sięgnął po trzeci, ze zdumieniem spostrzegł, że sąsiedni kieliszek podniesiony czyjąś ręką, uderza lekko o jego własny.
Jednocześnie dobiegł jego uszu głos:
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.