Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan pozwoli, że z nim wypiję?
Obok stał wysoki brunet w mundurze pułkownika i uśmiechał się doń jakoś dwuznacznie.
Podnieśli kieliszki do ust i wypili. Pułkownik wyciągnął rękę:
— Jestem Wareda.
— Jestem Dyzma — odpowiedział jak echo, ściskając dłoń.
— Winszuję panu, — pochylił się ku Dyzmie pułkownik — świetnieś pan tego Terkowskiego osadził. Widziałem.
Dyzmie wystąpiły rumieńce na policzkach.
— Aha — pomyślał — ten mnie zaraz wyprosi. Ale jak oni to grzecznie zaczynają...
— Cha, cha, — cicho zaśmiał się pułkownik Wareda — jeszcze teraz krew pana zalewa na wspomnienie tego cymbała. Winszuję, panie... Dyzma. Terkowski dawno nie dostał takiej nauczki. Zdrowie pańskie!
Wypili i Dyzma połapał się w sytuacji o tyle, że pojął, iż między owym grubym, Terkowskim, a pułł kownikiem musi być na pieńku.
— Głupstwo — rzekł — szkoda tylko... tej... sałaty i talerzyka.
Wareda wybuchnął głośnym śmiechem:
— Pyszny kawał! Ależ pan jest złośliwy, panie Dyzma, pańskie zdrowie!
— Wie pan, — dodał po chwili, stawiając kieliszek — że to pierwszorzędny kawał: Terkowski głupstwo, ale szkoda sałaty!
Cieszył się ogromnie, a choć Dyzma nie mógł zmiarkować, o co właściwie temu pułkownikowi chodzi, śmiał się również, mając usta pełne tartinek.
Pułkownik zaproponował papierosa i odeszli pod okno. Ledwie zdążyli zapalić, gdy zbliżył się do nich krępy, siwiejący blondyn o żywych ruchach i szklistych oczach.
— Wacek, — zawołał — dajno papierosa. Zapomniałem swoich.
Pułkownik wyciągnął ponownie srebrną papierośnicę: