Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

szedł jednak do przkonania. że mogłoby to uchodzić za zdradę, a ryzykować nie chciał.
Ignacy przyniósł listy. Była to tylko prywatna korespondencja, której nie otwierał sekretarz, a składała się z trzech nowych listów od Niny, oraz z niezwykle długiej depeszy Kunickiego, który prosił Dyzmę o śpieszne zajęcie się sprawą podkładów kolejowych, gdyż kwestja stała się szczególnie aktualna.
Przy czytaniu tej depeszy zastał Dyzmę Krzepicki. Zaczął od żarcików na temat wycieczki z hrabiną Lalą, opowiedział kilka anegdotek, mimochodem napomknął że w banku wszystko w porządku i lekko zapytał:
— Kto to jest, panie prezesie, ten Boczek?
Nikodem zmieszał się:
— Boczek?
— Tak, taki tłusty facet. Codziennie przychodzi do banku i tak nachalnie domaga się audjencji u pana prezesa, jakby pewien był, że pan go przyjmie. Czy to znajomy pana prezesa?
— Tak, owszem....
— Bo, wie pan, wydawało mi się, że to warjat.
— Dlaczego?
— No, bo, gdy mu powiedziałem, że pan prezes przyjmuje w piątki, ten zaczął awanturować się. — Co to, powiada, w piątki, w piątki to wielki pan prezes może przyjmować kogo chce, a zobaczysz pan, jeszcze panu uszu natrze, że mnie nie wpuszczasz. Już ten wasz wielki prezes — powiada — to u mnie nie będzie taki fisz...
Dyzma siedział czerwony, jak burak.
— I co jeszcze mówił?
Krzepicki zapalił papierosa i dorzucił:
— Awanturnik i gbur... Pozwolił sobie nawet na jakieś idjotyczne groźby pod pańskim adresem, że to on panu pokaże i tak dalej...
Nikodem zmarszczył brwi i bąknął:
— Tak... Panie Krzepicki, jakby on znowu przyszedł, wpuść go pan do mnie... To taki narwaniec... Zawsze był taki...