Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

— Można, dlaczego nie, tylko trzeba wybulić ze sto złociszów... Może sto dwadzieścia...
— Dam radę — odparł Dyzma.
Ambroziak kiwnął głową, wstał i znikł za kotarą. Dyzma czekał.
Po chwili harmonista wrócił w towarzystwie małego blondyna o uśmiechniętych oczach.
— Poznajomcie się, kolega Pyzdraj, Franek Lewandowszczak.
Blondynek wyciągnął rękę, niespodziewanie wielką i sękatą:
— Kto umarł? — zapytał wesoło.
— Tak sobie — odpowiedział Dyzma z namysłem — mały interes.
— Jak interes, to i zagrycha będzie?
Nikodem kiwnął na gospodarza:
— Panie Malinowski, butelka czystej i kotlet wieprzowy.
Ambroziak pochylił się do blondyna:
— Panie Franek, a kogo pan weźmie?
— Myślę, że Antek Klawisz pójdzie i Teść pójdzie. Starczy.
— We trójkę starczy? — z powątpiewaniem zapytał Nikodem.
— A co? Taki silny?... Szemrany facet, czy zielony?
— Zielony. Z prowincji... Gruby, jak beczka.
— Zrobi się — skinął głową Franek — ale za przeproszeniem, pan to kto jesteś?
— Co ci, Franek, do tego — wmieszał się Ambroziak — mój przyjaciel i tyle. Poco wszędzie suniesz nos?
— Nie sunę, tak przez ciekawość. No to gadaj pan.
Nikodem pochylił się nad stolikiem i zaczął objaśniać.
Zarówno Lewandowski, jak i harmonista pili, nie wylewając za kołnierz, a Dyzma dotrzymywał towarzystwa. To też gospodarz wkrótce zabrał pustą, a postawił pełną butelkę. Również, nie czekając zamówienia, przyniósł nowy kotlet na zimno i kiszony ogórek. Wiedział,