Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

jakiegoś Terkowskiego. Kto to może być? Pewno też jakaś figura?
Rozważając sytuację, doszedł do wniosku, że jednak najbezpieczniej będzie, gdy zaraz wyjdzie. Niepokoić go głównie zaczynał stojący opodal starszy pan, który wyraźnie śledził go wzrokiem. Odbywał nawet nieznaczne manewry, by zajrzeć Dyzmie w twarz.
— Ki djabeł, czego ten stary ode mnie chce?
Odpowiedź przyszła szybko. Starszy pan zatrzymał przechodzącego kelnera i powiedział mu kilka słów, wskazując ruchem głowy Dyzmę. Kelner skłonił się i, zbliżywszy się do Dyzmy, zameldował:
— Ten pan prosi szanownego pana na sekundkę.
Nie było rady. O ucieczce nie mogło już być mowy. Nikodem zrobił trzy kroki i obrzucił siwego jegomościa ponurem spojrzeniem. Ten jednak uśmiechnął się szeroko i zaszczebiotał ugrzecznionym głosem:
— Najmocniej, najmocniej wielce szanownego pana przepraszam, ale o ile się nie mylę, to miałem zaszczyt poznać szanownego pana w zeszłym roku na zjeździe przemysłowców w Krakowie. Nie przypomina pan sobie? W kwietniu? Leon Kunicki?...
Mówił szybko i nieco szeplenił. Mała nerwowa ręka wysunęła się ku Dyzmie natarczywie.
— Leon Kunicki.
— Nikodem Dyzma. Ale myli się pan, w Krakowie nigdy nie byłem. Musiał to być ktoś do mnie podobny.
Staruszek zaczął przepraszać i sumitować się, przyczem wyrazy padały tak prędko, że Dyzma ledwie się mógł połapać w treści.
Tak, tak, oczywiście, stare oczy niedowidzą, dystrakcja, proszę darować, ale i tak bardzo się cieszy, tu prawie nikogo nie zna, to przykro, niema z kim paru zdań zamienić, a nawet miałby tu specjalny interes, datego właśnie prosił znajomka o wyrobienie zaproszenia, ale tudno sobie poradzić, gdy się jest starym...
— Nawet właśnie — ciągnął jednym tonem — właśnie się ucieszyłem, że pana spotkałem i to akurat widząc, że pan w tak bliskich stosunkach jest z naszym