Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

Szli rytmicznym krokiem, zataczając krąg wokół areny.
Kiedy towarzystwo przedostało się do swojej loży, w której już siedział pułkownik Wareda, panna Marjetta Czarska roześmiała się:
— Imponujące góry mięsa!
Witali się.
— To Mik, — poinformował Wareda — ma budowę chłopięcą, ale silniejszy jest od niejednego z tych hipopotamów.
Rozpoczęła się prezentacja.
Atleci stali w szeregu, zaś sędzia przy stoliku jury wymieniał ich nazwiska.
Przy każdym podawał jakiś tytuł: mistrz Anglji, mistrz Brazylji, mistrz Europy i t. p.
Przy dwóch nazwiskach galerje rozbrzmiały oklaskami. Tak witano mistrza Polski, Wielagę i olbrzymiego Włocha, Tracco.
Następnie arena opustoszała. Pozostali tylko dwaj przeciwnicy: opasły Niemiec o małpio długich rękach i smukły mulat Mik, wyglądający przy swym przeciwniku jak antylopa, która za chwilę zostanie stratowana przez nosorożca.
Rozległ się gwizdek i przeciwnicy zwarli się.
— Już go wziął — zawołał Dyzma, widząc jak pod samym ciężarem Niemca mulat zwalił się na dywan.
— Nie, bracie — uśmiechnął się Wareda — trzeba dobrze namęczyć się, zanim tego piskorza przyciśnie się na obie łopatki.
Istotnie mulat jednym zręcznym ruchem wyślizgnął się z łap przeciwnika, a gdy ten chrapiąc z wysiłku podniósł go w górę, by ponownie rzucić o dywan, Mik niespodziewanie odbił się jedną nogą od ziemi, co — mogło się wydawać — ułatwiło tylko manewer Niemcowi, lecz dało wynik wręcz niezwykły. Mianowicie smagłe ciało mulata śmignęło łukiem nad głową przeciwnika, a że ten trzymał go pod ramionami, stracił równowagę, padając nawznak. W tejże chwili mulat płaskim skokiem znalazł się na jego piersi.