Sędzia z gwizdkiem w ustach podbiegł w sam czas, by uchwycić moment, gdy obie łopatki Niemca dotykały dywanu. A trwało to dosłownie moment, gdyż pokonany z dzikim rykiem zerwał się, zrzucając swego pogromcę z taką łatwością, z jaką koń wyrzuca z siodła niewprawnego jeźdźca.
Jednakże walka była skończona i przewodniczący jury ogłosił zwycięstwo mulata, który z uśmiechem kłaniał się wokół, dziękując za gromkie brawa.
Natomiast pokonany, klnąc, schodził z areny, żegnany gwizdaniem galerji.
— Ach, jakiż on jest piękny ten mulat — zachwycała się Marjetta Czarska. — Jak z bronzu! Panie prezesie, czy to byłby wielki skandal, gdybyśmy zabrali go ze sobą na kolację?
— Ależ, Marjetto — reflektowała ją siostra.
— Chyba nie wypada — powiedział Dyzma, lecz reszta towarzystwa zaopinjowała, że będzie to równie dobra atrakcja, jak każda inna, a jeżeli pójdą do gabinetu, to wszytko będzie w porządku.
Tymczasem na arenie ukazała się druga para.
Dyzma z roznamiętnieniem wpatrywał się w walczących. W momentach niebezpiecznych tak z emocji zaciskał dłonie, że te aż trzeszczały w stawach. Przez zaciśnięte zęby wyrywały się mu raz poraz słowa zachęty:
— Mocniej, wal go...
Spocone cielska przewalały się po arenie, wśród stękania i charkotu przyduszonych gardzieli.
Z galerji raz po raz zrywały się okrzyki, gwizdania i brawa.
Pary atletów zmieniały się już kilkakrotnie.
Wreszcie przyszła kolej na walkę, która stanowiła główną sensację wieczoru.
Naprzeciw siebie stanęli dwaj najsilniejsi przeciwnicy.
Mistrz Polski, Wielaga, o potwornie szerokich ramionach i herkulesowych barach z krótkim zdeformowanym nosem i wygoloną głową, robił wrażenie goryla. Naprzeciw wyższy i szczuplejszy Tracco o lśniącej skórze, pod którą grały wielkie supły mięśni, stał na rozstawio-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.