Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikodem stracił całkiem panowanie nad sobą i ryknął na cały cyrk:
— A g....!
Efekt był kolosalny. Z galerji podniósł się istny huragan oklasków, śmiechu i okrzyków, wśród których słowo użyte przed chwilą przez Dyzmę powtarzało się wciąż.
Nikodem wpakował ręce w kieszenie i powiedział:
— Chodźmy z tej budy, bo mnie szlag trafi.
Wychodzili, śmiejąc się.
— No — mówił pułkownik Wareda — dopiero to ci zrobi popularność!
— Eee...
— Nie żadne eee... tylko popularność. Jutro cała Warszawa tylko o tem będzie mówiła. Zobaczysz. Ludzie lubią mocne słowa...
Nazajutrz nietylko mówiono o tem, lecz i pisano. Niemal wszystkie dzienniki podały szczegółowy i pikantny opis awantury, a niektóre zamieściły nawet fotografję bohatera wieczoru.
Nikodem był zły na siebie.
— Miałem rację — mówił do Krzepickiego — że ich rugnąłem, ale teraz gotowi mnie za ordynusa mieć.
— Co tam, drobiazg — pocieszał Krzepicki.
— Bo mnie rozzłościli, dranie!


ROZDZIAŁ 13.

Ulica Krochmalna o tej porze była całkiem pusta. I nie dziw, bo minęła północ, a mieszkańcy tej dzielnicy już o szóstej wstają do pracy. W nikłem świetle gazowych latarń stały śpiące kamienice z czerwonej cegły. Zrzadka rozlegały się kroki przechodnia, śpieszącego do domu.
Tylko w jednej bramie stali trzej mężczyźni. Stali w milczeniu, oparci o mur. Czekali. Możnaby było pomyśleć, że zdrzemnęli się, gdyby nie trzy żarzące się punkty papierosów.
Wtem doszedł do ich uszu odgłos ciężkich kroków. Ktoś szedł od strony ulicy Żelaznej. Jeden z oczekują-