Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli tak — rzekł Dyzma — możesz pan być spokojny. To mój przyjaciel.
— Serdeczne, serdeczne dzięki.
Zerwał się, by uścisnąć rękę Nikodema.
Następnie zaczęli omawiać szczegóły sprawy. Reich i Krzepicki nie zapomnieli o najmniejszym drobiazgu i Dyzma z podziwem słuchał, przyznając w duchu, że sam nie potrafiłby dać sobie rady.
Gdy wrócili do banku, czekał już tu Kunicki. Jego ruchy, wyraz twarzy i oczu — wszystko zdradzało wielkie zaniepokojenie. Krzepicki w przejściu obrzucił go ironicznem spojrzeniem, lecz ten nawet nie zauważył jego. Podbiegł nerwowym krokiem na spotkanie Dyzmy i zaszeplenił:
— Przyjechał pan! Cieszę się bardzo. Przywiózł pan teczkę?
— Dzień dobry. Przywiozłem.
— Panie Nikodemie, doprawdy nie rozumiem, co to wszystko znaczy?
— Niby co?
— No z tą audjencją u ministra! Czerpak powiedział mi, że odłożona. Minister wcale nie wyjeżdża. Panie Nikodemie, on wcale nie miał zamiaru wyjechać. Co to ma znaczyć?
— Chodźmy do mego mieszkania — odparł czerwieniąc się Dyzma — tam panu wytłumaczę.
Dopawdy, doprawdy nie rozumiem — szeplenił bez przerwy, drepcząc za Nikodemem.
— Niech Ignacy idzie sobie na miasto — rzekł Dyzma do służącego.
Gdy Ignacy wyszedł, zwrócił się do Kunickiego:
— Panie Kunicki... hm... Otóż pańska żona postanowiła wziąć rozwód.
— Co takiego? — poderwał się Kunicki.
— To, co pan słyszy. Rozwodzi się i wychodzi za mnie.
Kunicki obrzucił Dyzmę złym wzrokiem.
— Ach tak... Może przyjechała z panem?
— Nie, została w Koborowie.