Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

Stary gryzł wargi:
— Kiedy moja żona powzięła to postanowienie? Przecież to niemożliwe! Nic mi nie wspominała! Może to chwilowy kaprys? Kaprys pod wpływem pańskiej intrygi...
— Jakiej tam intrygi... Poprostu zakochała się we mnie i ma dość starego dziada.
— Ale ten stary dziad — zasyczał Kunicki — ma miljony.
— Guzik ma, nie miljony. Miljony i Koborowo są własnością Niny.
— Na papierze, tylko na papierze, szanowny panie! Niema na co łakomić się.
— Albo i jest na co — filozoficznie odparł Dyzma.
— Niestety, przykro mi bardzo — zjadliwie roześmiał się Kunicki — ale mam weksle żony, które opiewają na taką sumę, że z nawiązką pokrywają całą wartość majątku.
Nikodem wpakował ręce w kieszenie spodni i wydął wargi:
— Co do weksli, panie Kunicki, to weksle rzeczywiście były. Były, ale spłynęły.
Kunicki zbladł śmiertelnie. Trzęsąc się całem ciałem i z trudnością łapiąc oddech, zajęczał:
— Co? Co?... Jakto?
— Takto.
— Skradłeś!? Skradłeś mi weksle!? Klucz, proszę zaraz oddać klucz od kasy.
— Klucza nie oddam.
— Ależ to rabunek! Złodziej, bandyta! Ja ciebie do kryminału wsadzę.
— Stul mordę, stary grandziarzu! — ryknął Dyzma.
— Rabunek! Dawaj klucz!
— Nie dam, bo klucz nie twój, rozumiesz, prajdocho! Nie twój, tylko Niny. Jej majątek, jej kasa i jej klucz.
— O nie! Łotrze, nie myśl, że stary Kunicki pozwoli się wystrychnąć na dudka. Jest jeszcze sprawiedliwość w Polsce, są sądy! Są świadkowie, którzy widzieli, że