już zimna i cukier nie chciał w niej rozpuścić się. Wyjął z kredensu karafkę z wódką, na talerz nałożył dużo szynki, kiełbasy, cielęciny i zabrał się do jedzenia.
— A widocznie było mi pisane zostać wielkim panem — odezwał się głośno przy trzecim kieliszku. — Pańskie zdrowie, panie prezesie!
W szyby siekł drobny, ostry deszcz, za oknami było szaro.
Dyzma nie lubił generała Jarzynowskiego z powodu jego drwiącej miny, oziębłości i głównie dlatego, że najbliższym przyjacielem generała był Terkowski. To też pomimo kilkakrotnych zaprosin wykręcał się od bywania u państwa Jarzynowskich. Tego jednak dnia musiał wreszcie pojechać do nich na wieczór, gdyż generał oświadczył wręcz, że „nieobecność pana prezesa będzie uważał za obrazę osobistą“. Zresztą Dyzma wiedział, że Terkowski siedzi w Żegiestowie i że zatem nie spotka go napewno.
Do unikania Terkowskiego właściwie nie miał istotnych powodów. Osobiście nie czuł doń antypatji, jednakże powszechna fama głosiła, iż są zaciętymi wrogami, a głosiła tak uporczywie, że Nikodem sam w końcu w to uwierzył, a dość miał sprytu, by spostrzedz wyraźną rezerwę Terkowskiego i usprawiedliwioną zresztą niechęć jego do siebie. Na szczęście Dyzma zbyt mocną miał pozycję, by potrzebował liczyć się z tym faktem. Wolał jednak nie stykać się z Terkowskim i z tego względu, że z napomknień pań „pątniczk“ domyślał się, iż gruby szef gabinetu premjera ma jakiś związek z „wtajemniczonemi“, których poprostu się obawiał.
Jarzynowscy mieszkali na Wilczej i Dyzma wybrał się pieszo. Przyjęcie musiało być większe, gdyż przed bramą stało kilkanaście samochodów. Przedpokój literalnie zapchany był paltami, zaś z sąsiednich pokojów buchał gwar śmiechów i rozmów.