Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

Może, poczuwszy wolność, nie zechce wiązać się z nim.
— Czemu milczysz, kochana Nineczko? — zapytał najsłodziej, jak potrafił.
— Ach, nic nic — ocknęła się — myślałam o tej historji. Ale nie trzeba o tem myśleć, prawda?... Minęło... przeszło... Widocznie tak się stać musiało...
Przytuliła się do niego:
— Życie takie jest — powiedział z przekonaniem.
— Boję się życia. Życie jest groźne.
— Ja się go tam nie boję.
— O wiem, bo ty jesteś silny, strasznie silny.
Wszystkie okna pałacu koborowskiego jarzyły się światłem.
Nina wyjaśniła, że ostatnio co wieczór kazała robić taką iluminację, gdyż bała się ciemności.
W hallu zebrała się cała służba.
Wprawdzie nie wiedzieli nic konkretnego, lecz z urywkowych spostrzeżeń szofera, który bez pana powrócił z Warszawy, wyciągali pewne wnioski, obecnie potwierdzone niebywałym wypadkiem wyjazdu pani na stację.
Czuli, że się coś święci. Nina nazwała to intuicją, a Nikodem — nosem.
Na twarzy pokojówki, której kazał przygotować sobie łóżko w sypialni Kunickiego, nie dojrzał ani cienia zdziwienia.
Nina martwiła się, że znowu zostanie sama, gdy on pojedzie do Warszawy.
— Jedź i ty, Nineczko. Zabiorę cię ze sobą.
— Ba — uśmiechnęła się — gdyby to było możliwe.
— A dlaczego nie? — zdziwił się.
— Nie wypada. Jakto? Nie rozumiesz, jaki wywołałoby to skandal?
— Pchi — wzruszył ramionami — wielkie rzeczy. Przecie my się pobierzemy. Zresztą możesz zamieszkać w hotelu i będziemy widywali się codziennie.
Klasnęła w ręce:
— Mam, mam! Ciocia Przełęska! Zamieszkam u cioci Przełęskiej!