Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

dującej się tuż za gabinetem, kilkunastu panów, rozmawiających półgłosem wstało na jego powitanie.
Skinął im głową i usiadł przy biurku, nie prosząc ich siadać.
— Zawołałem panów — zaczął, bębniąc palcami po suknie, — żeby podać do waszej wiadomości, że właścicielka Koborowa, pani Nina Kunicka, rozwodzi się z mężem i dlatego odebrała od niego plenipotencję. Jedynym jej plenipotentem jestem ja. A ja zapowiadam, że ceckać się nie będę. Wiecie pewno z gazet, że Bank Zbożowy jest jak lalka, bo ja, ot tak, wszystko trzymam za pysk. Powtarzam, że ceckać się nie lubię.
Podniecał się własnemi słowami i mówił coraz głośniej:
— Powiem krótko: robota to nie zabawa. U mnie musi się tyrać, bo za próżniactwo forsy dawać nie myślę! Zrozumiano?! Wylewać będę na zbity łeb darmozjadów. A jeżeli, Boże broń, kogoś złapię na jakiej machlojce, jeżeli dowiem się, że kto z was robi na lewo! No! To wsadzę do ciupy bez żadnego pardonu! U mnie żartów niema! Zrozumiano?
Uderzył pięścią w stół.
Zdumieni oficjaliści stali w milczeniu.
— Przyjedzie tu pan Krzepicki, którego wziąłem na administratora. Macie jego słuchać we wszystkiem. Ale w dzisiejszych czasach to i rodzonemu bratu nie można wierzyć. Więc umyśliłem sobie tak: jakby który z panów zauważył, że szykuje się jaki kant, rozumiecie, to jeżeli mnie o tem doniesie, dostanie do łapy pięć tysięcy złotych i jeszcze podwyżkę pensji. Ja krzywdy nikomu nie zrobię, będę dla was, jak rodzony ojciec, ale nabić się w butelkę nie dam. To wszystko. Możecie panowie iść do zajęcia.
Jeden z obecnych, siwy, zgarbiony człowiek, kierownik gorzelni, zrobił kilka kroków naprzód i odezwał się:
— Panie prezesie...
— No, co tam jeszcze?
— Z tego, co pan prezes mówił..