mi Wersalu, niema czemu się dziwić. Zresztą to nie zebranie towarzyskie, a sprawy...
— Sprawy szpiegowskie! Wstyd panu, panie Taniewski, miałem pana za mniej giętkiego w kwestjach etyki — oburzał się główny buchalter.
— Przepraszam bardzo, ale on nikogo nie zmusza do szpiegowania.
— Tak? A co znaczą te nagrody dla denuncjantów?
— Kto panu każe zgłaszać się po nagrodę? — zirytował się Taniewski. — A pozatem, jak widzę, że kto kradnie, to mój psi obowiązek jest podać to do wiadomości okradanego. Nie? Może nie? Nie widzę w tem nic zdrożnego, że pan prezes chce sobie, a raczej nie sobie nawet, tylko swojej mandamce, zapewnić gwarancję od nadużyć. Mądrze robi i tyle! Tylko bałwan daje się okradać. Cóż myślicie, gdyby w Banku u siebie patrzał przez palce na złodziejstwa, zasłynąłby na cały świat? Potrafiłby tak w kilka miesięcy uzdrowić życie gospodarcze?... A że wymaga sumiennej i pilnej pracy, to ma rację, czy nie? Co?....
Przerwał i czekał opozycji. Jednakże wszyscy milczeli.
— Życie to nie siu-bździu! A my, Polacy, to zaraz po-draż-nio-na ambicja i hopaj siupaj, a później jazda na bruk i z całej ambicji skamleć pod innemi drzwiami o pracę. Ja tam za dużo tego widziałem, mnie na to nikt nie nabierze. Zresztą między nami mówiąc, nie widzę tu miejsca na obrazę. Co tu gadać: on jest znakomity mąż stanu, genjusz ekonomiczny, a my, za przeproszeniem panów, drobne kiełbie, pętaki. Kto ma zielono w głowie, niech sobie „wyciąga konsekwencje“, a ja nic, tylko zostaję, ale powiadam, że prezes jest morowy gość, wie, czego chce, a że w bawełnę nie obwija, to stać go na to i koniec.
Zaległa cisza.
— Niewątpliwie ma pan rację — odezwał się jeden głos. Przytwierdził mu drugi, trzeci, dziesiąty...
— No pewnie, że mam — dorzucił Taniewski, biorąc futro z wieszaka.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.