tycznie rozczesywała włosy. Jednym ruchem wyrwał jej grzebień i cisnął o podłogę.
— Nooo!... Czego się rzucasz, frajerze?! — powiedziała prawie barytonem.
— Oddaj porcygar, słyszysz!
— Ja nie brałam — wzruszył ramionami.
Zamachnął się i uderzył ją w twarz tak silnie, że wywróciła się i głową stuknęła o ścianę.
— Dawaj! Cholero! — zamachnął się znowu.
Zakryła twarz łokciem. Chwycił jej torebkę. Wewnątrz było kilka ubogich drobiazgów, para wymiętych banknotów i brudna chustka do nosa.
Przyglądała się mu w milczeniu.
— Uu... żmija!
Jednym ruchem wyrwał z pod niej poduszkę i rzucił na podłogę. Wraz z nią z brzękiem upadła papierośnica. Podniósł ją, obejrzał i schował do kieszeni:
— Złodziejka — mruknął — ścierwo.
— Sameś, frajerze, ją tam schował!
— Łżesz! — ryknął.
Nie odpowiedziała. Otworzył drzwi i wyszedł. Na ulicy zrzadka paliły się latarnie.
Dorożki ani śladu. Trzeba było iść pieszo. Mróz zwiększył się, śnieg pod nogami skrzypiał. Przechodniów było niewielu. Szedł prędko. Gdy skręcał w Marszałkowską obejrzał się. Po drugiej stronie w odległości kilku kamienic równie prędko szła jakaś dziewczyna.
— Druga taka sama — pomyślał — niema głupich.
Szedł tak szybko, że tamta musiała prawie biec, jednakże widocznie postanowiła nie dać za wygraną, gdyż odwróciwszy się przy Nowogrodzkiej, zobaczył ją znowu. Przystanął, lecz ku jego zdziwieniu i ona wówczas przystanęła koło jakiejś nieoświetlonej wystawy sklepowej. Drobna, ubogo ubrana dziewczyna w czarnym kapeluszu.
Splunął i poszedł dalej. Zawrócił na ulicę Wspólną. Po kilku minutach był już przed swoją bramą.. Stróż otworzył i nisko się ukłonił.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.