— O której wrócił szofer? — zapytał Dyzma, gdyż lubił kontrolować podwładnych.
— Tak, proszę wielmożnego pana, około jedenastej.
— A dach na garażu naprawili?
— A jakże, proszę wielmożnego pana.
Skinął mu głową i wszedł na schody. Ani Nikodem ani stróż nie zauważyli sylwetki dziewczyny, która przyglądała się im przez okratowanie bramy.
Serce jej biło mocno.
Podniosła oczy na fronton gmachu.
Na wysokości pierwszego piętra widniał czarny napis:
— Bank!...
I nagle wszystko stało się jasne. Zupełnie jasne. Nikodem, jej Nikodem, który ją porzucił, chociaż go tak kochała, chociaż go wciąż kocha i zapomnieć nie może, Nikodem szykuje wielką robotę. Może podkop, a może tylko rozprucie kasy... W każdym razie ze stróżem jest w zmowie. Przecie widziała, jak go wpuścił i rozmawiał z nim pocichu.
Państwowy Bank Zbożowy.
A może wkręcił się tam za woźnego? Ale chyba nie, pocóżby przychodził w nocy.
Serce jej biło mocno.
Przeszła na drugą stronę i czekała.
Może zadzwonią dzwonki alarmowe, może u wylotu ulicy ukaże się policja? O, wówczas dobrze wie, co zrobić należy: zadzwoni i uprzedzi stróża... Prawda, Nikodem okłamał ją, zapomniał, nie wrócił, ale jeszcze może wrócić... Dobrze mu powodzi się, futro ma... A wtedy jechał bogatą maszyną... Gdy mieszkał u nich na Łuckiej, nawet nie śniło się jej, że ten Dyzma to taki klawy chłop, szemrany, swój...
Świt już przenikał przez gruby kożuch chmur, gdy zdecydowała się odejść. Zimno było. Gdy doszła na uli-