Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/287

Ta strona została uwierzytelniona.

sometru, natomiast zobaczyła, że wzięli się pod ręce.
— To tak!... — powiedziała w zamyśleniu.
Wolnym krokiem ruszyła za nimi.
Nie zdziwił ją fakt istnienia rywalki. Przecie nie mogła przypuszczać, by nie miał żadnej kobiety. Przestraszyła ją wszakże piękność tej pani.
— Kocha ją... napewno kocha... Ale dlaczego — zrodził się płomyk nadziei — dlaczego w takim razie wczorajszej nocy z inną w hotelu?...
Tkwiła w tem jakaś tajemnica. Gdyby nie to, może dopędziłaby ich zaraz i rzuciła tej kobiecie w oczy, że ma starsze, dawniejsze prawo do Nikodema, że go kocha...
— Wróci do mnie, wróci... Powiem mu, że oczy wypłakałam, że każda z takich, jak ja, ma swego przyjaciela, a ja jednak nie mam, chociaż pierwszorzędni chłopcy napraszali się... Musi wrócić...

∗             ∗

Nikodem odprowadził Ninę i zawrócił do domu. Rozmyślał właśnie nad tem, że Jurczak, uchodzący w Łyskowie za znawcę kobiet, jednak mylił się, twierdząc, że tylko brunetki są namiętne, gdy usłyszał swoje imię.
Odwrócił się. Przed nim stała Mańka.
— Nikodem — szepnęła cicho.
— Ach, to ty — powiedział, nie ukrywając niezadowolenia.
— Pamiętasz mnie?...
— Czego chcesz?
Patrzyła nań szeroko otwartemi oczyma. Nie wiedziała, co ma mówić.
— No, czego chcesz? — zapytał poirytowanym głosem.
— To tak mnie witasz? Co ja ci złego zrobiłam, Nikodem? — rzekła z wyrzutem.
— A, tam, z tem bajdurzeniem! Ani złego, ani dobrego, czego chcesz?