Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.

Milczała.
— Gadaj, do cholery!
Dziewczyna wciąż milczała.
Zaklął i chciał odejść, lecz chwyciła go za rękaw
— Puść!
— Nie puszczę. Musisz mnie wysłuchać.
— No więc gadaj, do pioruna, o co chodzi?
— Widzisz, Nikodem, ty pewno nie wiesz, że ja bardzo za tobą tęskniłam, bo wiesz, że nawet kochanka nie mam, wciąż czekam na ciebie... Szukałam cię, ciągle myślałam, że jednak wrócisz, że nie zapomniałeś.
Wzruszył ramionami:
— Co wogóle miałem pamiętać, albo zapominać?
— Ale mówiłeś, że wrócisz!
— Ślubu z tobą nie brałem. Mało, co się mówi.
— Widzisz... ja ciebie kocham.
Roześmiał się głośno:
— Wielkie mecyje! Co noc kogoś kochasz.
— To mi wymawiasz? Niby co, dla przyjemności jestem „taką“? Z głodu zdechłabym. Muszę, chociaż za każdym razem rzygać mi się chce z obrzydzenia.
— Dobrze, dobrze, już tylko nie bujaj.
— Prawdę mówię. Chyba nikt mi nie pozazdrości. Psie życie.
— No, ale co to mnie obchodzi?
— Wróć do mnie!
— Nie. Nic z tego.
— Możesz mieszkać u nas darmo. Zapłacę za ciebie.
Wybuchnął śmiechem.
Przyglądała mu się z niepokojem:
— Czego się śmiejesz?
— Śmieję się, bo durna jesteś. Wybij to sobie z głowy.
— Dlaczego mnie nie chcesz? Czy już ci nie podobam się?
— A odczep się, Mańka, pókim dobry.
— A przecie wtedy mówiłeś, że wrócisz.
— Pluję na to co mówiłem! Rozumiesz? Teraz że-