Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

pałacu, albo w osobnym pawilonie, jak pan zechce. Konie do dyspozycji, samochód do dyspozycji. Kuchnia dobra, do miasta niedaleko, a jak pan zechce w Warszawie swoich przyjaciół odwiedzić — najuprzejmiej proszę. Słowem żadnego skrępowania. A co do warunków, to już pan zechce łaskawie określić.
— Hm, — bąknął Dyzma — doprawdy nie wiem.
— Więc powiedzmy tak: tantjema 30 procent od zwiększonego przez pana dochodu, zgoda?
— Zgoda, — kiwnął głową Dyzma, nie bardzo orjentując się na co się zgadza.
— A pensja, powiedzmy... dwa tysiące miesięcznie.
— Ile? — zdziwił się Dyzma.
— No, dwa tysiące pięćset. No i koszty rozjazdów. Zgoda? No, rękę!
Dymza półprzytomnie uścisnął drobną dłoń staruszka.
Ten, zaróżowiony i uśmiechnięty, nie przestając na chwilę szeplenić wydobył ogromnych rozmiarów wieczne pióro, zapełnił karteluszek papieru kilkunastu wierszami drobnych okrągłych literek i podsunął Dyzmie do podpisu. Podczas zaś, gdy „kochany pan Nikodem“ zaopatrywał swoje nazwisko precyzyjnym, a wielce skomplikowanym zakrętasem, Kunicki odliczył z pucułowatego pugilaresu kikanaście szeleszczących banknotów.
— Oto pięć tysięcy zaliczki, służę uprzejmie, a teraz...
Zaczął omawiać wyjazd Dyzmy i inne związane z tem kwestje.
— No, stary Kunicki, niechże ci ktoś powie, że nie potrafisz załatwić swoich interesów!
Istotnie Leon Kunicki słynął z niezwykłego sprytu i rzadko mu się zadrzyło stracić na dobrze wybranych i błyskawicznie przeprowadzanych tranzakcjach.
W kilka minut później, gdy na korytarzu ucichły kroki oddalającego się Dyzmy, stanął na środku pokoju i zatrał ręce: