— Pan prezes zechce wziąć pod uwagę, że żaden inny adwokat w tych warunkach nie mógł unieważnienia przeprowadzić. Musiałem wydać znaczne kwoty na sporządzenie dodatkowych zeznań świadków...
— Ale ci świadkowie przecie już nie żyją.
Adwokat uśmiechnął się blado.
— Istotnie, a chyba nie sądzi pan prezes, by wydobycie zeznań z za grobu miało kosztować taniej?...
Nikodem zrozumiał.
— To znaczy?... — zapytał.
— Znaczy — odparł, wstając adwokat, — że skoro trzeba, to trzeba.
Nikodem sięgnął do kieszeni, wyjął plik banknotów, odliczył należność i wstał.
Odprowadzając go do przedpokoju, adwokat tłumaczył mu jeszcze, jak należy załatwić formalności pozostałe, a mianowicie, przeprowadzenie odpowiednich zmian w księgach stanu cywilnego i t. p.
Pożegnał go wreszcie ukłonem, pełnym dostojeństwa i powagi.
Prosto od adwokata Nikodem pojechał do Niny.
Był w doskonałym humorze. W ostatnich dniach wszystko mu się dobrze składało. Mańka całkowicie znikła z horyzontu. Przez trzy doby dręczył go niepokój, czy nie ponowi ona próby oskarżenia go w policji, czy u prokuratora. Na szczęście widocznie uspokoiła się.
Miał teraz w ręku dokument otwierający mu możność ożenienia się z Niną i wyjazdu z Warszawy.
Nadto otrzymał dziś rano depeszę, w której Krzepicki zapowiadał swój przyjazd.
To zaś dla Dyzmy było rzeczą niezmiernie ważną, gdyż we środę miało się odbyć posiedzenie komitetu ekonomicznego Rady Ministrów. Chodziło zaś o sprawę wysoce niepokojącą. Minister skarbu miał zażądać sprzedania zlombardowanego przez bank zboża na eksport. Nikodem zaś będzie zmuszony do zabrania głosu i zajęcia stanowiska za lub przeciw projektowi, nie wiedział zaś, jak ma postąpić.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/305
Ta strona została uwierzytelniona.