trzech redakcyj, uprzedzonych przez Krzepickiego o zamierzonej dymisji.
Odbyło się to tuż przed godziną pierwszą, a już o drugiej przyjechał do banku minister Jaszuński. Był zupełnie rozstrojony nerwowo, ręce trzęsły mu się jak galareta. Co kilka zdań powtarzał:
— Na miły Bóg, pan tego nie zrobi!
Przekładał, tłumaczył, namawiał, dowodził, że to niepatrjotycznie, że dymisja ta wywoła popłoch w sferach gospodarczych, że zrodzą się niebezpieczne dla państwa wstrząsy natury politycznej, że może doprowadzić do rozłamów, które zachwieją gabinet. Apelował dalej do Dyzmy, jako od przyjaciela, który nie powinien jemu, Jaszuńskiemu i innym podstawiać nogi.
Dyzma nie zdążył jeszcze nic powiedzieć, gdy zameldowano ministra skarbu, tuż po nim przybył poseł Lewandowski, pułkownik Wareda, wiceminister Ulanicki, prezes Hirszman i książę Rostocki. Jednocześnie odezwał się telefon: prezesa Dyzmę wzywano do Zamku na godzinę piątą.
Zmobilizowano wszystkich, by odwieść Nikodema od zamiaru ustąpienia. Za tę cenę godzono się nawet na zanulowanie uchwały komitetu ekonomicznego, lecz Dyzma był niewzruszony.
— Nigdy swoich postanowień nie zmieniam.
W poczekalni zebrał się tłum dziennikarzy. Wyszedł do nich na chwilę i powiedział:
— Chcecie panowie wiedzieć co jest? Otóż tak, podałem się do dymisji.
— A z jakich powodów, panie prezesie?
— Z powodów osobistych. To wszystko, co mogę panom powiedzieć.
— Czy postanowienie pana prezesa jest nieodwołalne?
— Marmur, żelazo, beton!
Skinął głową i wyszedł.
— To istotnie żelazny człowiek — rzekł jeden z dziennikarzy.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.